niedziela, 27 lutego 2011

Ogród Tropikalny i zupa cebulowo-pomidorowa

Nie sposób być na Maderze i nie odwiedzić jakiegoś ogrodu. Nasz wybór padł na Ogród Tropikalny w Monte. To wioska położona nad stolicą wyspy Funchal. Najłatwiej dostać się tam kolejką linową startującą z okolic Mariny.

Początkiem ogrodu była posiadłość Quinta do Prazer wybudowana pod koniec XVIII wieku. Jednak obecne oblicze ogrodu pełnego tropikalnych roślin sprowadzonych z nawet najdalszych zakątków świata i wielu elementów drobnej architektury jest zasługą Jose Manuela Rodriguesa Berardo zwanego na wyspie "Złotym Jaśkiem". To On pod koniec XX wieku zainwestował spore pieniądze w ten ogród. Niektórzy uważają, że elementy zdobnicze, takie jak rzeźby są kiczowate, ale na mnie zrobiły dobre wrażenie w otoczeniu zieleni.




Po całym dniu włóczenia się po wyspie przyjemnie było zjeść coś z miejscowych specjałów. Jedną z potraw maderyjskich jest zupa cebulowo – pomidorowa. Jadłam ją tam dwukrotnie. Pierwszym razem podano nam zupę, o której nic nie wiedzieliśmy. Spróbowaliśmy z W. i równocześnie powiedzieliśmy: W. „o, cebulowa”, ja „pomidorowa”. Po drugiej łyżce ja stwierdziłam, że to cebulowa a W. że miałam rację bo jest to zupa pomidorowa ;) Każde z nas miało rację. Za drugim razem wątpliwości już nie miałam, bo w odróżnieniu do tej pierwszej nie była zmiksowana i widać było zarówno cebulę jak i pomidorowy kolor.Za każdym razem miała bardzo dobry smak. Ja przygotowałam dziś zupę z przepisu z książki kucharskiej znalezionej na Maderze.



Zupa cebulowo pomidorowa

500g cebuli
500g pomidorów (ja dałam 500ml własnoręcznie przygotowanego przecieru pomidorowego)
3 ząbki czosnku
3 łyżki oliwy z oliwek
1l rosołu
2 jajka
pęczek świeżego oregano
1 łyżeczka cukru
sól, pieprz do smaku

W garnku o grubym dnie rozgrzać oliwę, na niej dusić pokrojoną w półplasterki cebulę. Po 5 minutach dodać rozgnieciony czosnek i dusić dalej. Po kolejnych 2 minutach dodać pomidory, cukier i sól. Dusić całość przez około 10 minut. Po tym czasie dodać rosół i gotować całość jeszcze przez 15 minut. Następnie całość zmiksować, doprawić do smaku solą i pieprzem. Ponownie zagotować. W tym czasie jajka roztrzepać, posolić i dodać posiekane oregano. Tak przygotowane jajka cienkim strumieniem wlewać do gotującej zupy.
Podawać zupę od razu.
Smacznego!

piątek, 25 lutego 2011

I wróciłam, choć wcale mi się nie chciało

Nigdy nie zrozumiem jak to się dzieje, że to co dobre tak szybko się kończy. Moje zimowe wojaże też się skończyły. W tym roku nasz wybór padł na Maderę. Już rok temu przymierzaliśmy się do tej wyspy, ale niestety terminy wyjazdów z naszymi dniami wolnymi się rozminęły. Pewnie dobrze się stało, bo właśnie wtedy, kiedy chcieliśmy jechać Maderę nawiedziła powódź, w tym roku na szczęście takich atrakcji nie było. Pogoda co prawda była dość chimeryczna, słońce, wiatr, chmury pędzone morską bryzą czasem jakiś deszczyk. Jednak czego można oczekiwać po wyspie, która jest skupiskiem wielu bardzo wysokich gór, które zatrzymują i ściągają chmury.


Mimo to wcale nie narzekaliśmy, temperatury panowały wspaniałe, bo 18 – 20 stopni co w zderzeniu z mrozem, który powitał nas w Polsce było cudowną odmianą. Udało nam się nacieszyć słońcem i wiosenną aurą jako, że Maderę nazywa się wyspą wiecznej wiosny. Coś w tym jest.

Zwiedziliśmy co się dało. Wyspę przejechaliśmy wynajętym autem wzdłuż i wszerz, drogi mimo, że bardzo kręte i niezwykle strome, są doskonałe, a ruch stosunkowo niewielki.

Jedynym naszym niezrealizowanym planem była piesza wędrówka po levadach, czyli kanałach wybudowanych do nawadniania pól wodą spływającą z gór. Tras do wędrówek jest dużo, mają różny stopień trudności, zatem jak pogoda dopisuje to każdy może znaleźć trasę dla siebie. Nam pogoda na zaplanowaną wycieczkę po płaskowyżu nie dopisała, więc skończyło się tylko wędrówką po półwyspie Św. Wawrzyńca. Też było pięknie.
Wróciłam również pełna wrażeń kulinarnych. Jedzenie na Maderze jest bardzo podobne do tego serwowanego w Portugalii kontynentalnej, ale można też spotkać miejscowe specjały. Ale o nich napiszę następnym razem, postaram się też zaproponować coś z kuchni maderyjskiej.

poniedziałek, 14 lutego 2011

WP # 105 Ciemny żytni chleb polski

Do weekendowej piekarni zaprosiła wszystkich Trufla. Najbardziej lubię chleby na zakwasie i dlatego z przyjemnością zabrałam się za wypróbowanie tego przepisu. Chleb wyszedł pięknie wyrośnięty i bardzo smaczny, dołączy do przepisów bardzo lubianych.

Przepis podaję za autorką wyzwania Truflą:

Ciemny żytni chleb polski 
(Dark silesian rye) autor: Daniel Leader

Zaczyn:
50g aktywnego zakwasu żytniego (dokarmionego 10-12godz. wcześniej)
75g letniej wody
75g jasnej mąki żytniej
Składniki zaczynu dokładnie wymieszać. Miskę z zaczynem przykryć i zostawić w temp. pokojowej na 8-12godz.
Ciasto właściwe:
cały zaczyn
350g letniej wody
350g mąki pszennej chlebowej, najlepiej wysokoglutenowej (użyłam pszennej chlebowej) 150g mąki żytniej razowej
10g soli morskiej
2 łyżeczki nasion kminku do posypania wierzchu chleba, opcjonalnie
Zaczyn wymieszać z wodą, dodać resztę składników i miksować na średnim biegu ok.7-8 minut. Ciasto będzie klejące. Przełożyć je do lekko naoliwionej miski, przykryć szczelnie przezroczystą folią i odstawić w temp. pokojowej na 2 - 2 1/2godz
Po tym czasie ciasto wyjąć na lekko omączony blat i złożyć w bochenek, następnie ułożyć w wyłożonym ściereczką i omączonym koszu i przykryć folią. Nieco zmieniłam tę procedurę: Ciasto wyłożyłam na lekko omączony blat i krótko wyrobiłam, ok.1min, uformowałam bochenek przykryłam ściereczką i zostawiłam na 15-20min. Następnie ciasto delikatnie rozciągnęłam i ponownie złożyłam w bochenek, który umieściłam w wyłożonym ściereczką i omączonym koszyku, przykryłam ściereczką. Koszyk z chlebem odstawić, do wyrośnięcia na 1 1/2 - 2 godz. w temp. pokojowej. Na 1godz. przed pieczeniem rozgrzać piec z kamieniem, lub z blachą, do 200st.C. Chleb wyłożyć na łopatę, lekko posmarować wodą, opcjonalnie posypać ziarenkami kminku i naciąć. Przełożyć na rozgrzany kamień lub blachę, piec z parą lub na dno piekarnika włożyć 3/4 szklanki kostek lodu. Piec 40-50min. Po wyjęciu wierzch chleba od razu posmarować wodą, jeśli chcemy by był błyszczący, studzić na kratce, ok. 2godz., wtedy też można go pokroić. Przechowywać w papierowej torebce.

Tradycyjnie musiałam trochę ograniczyć ilość wody i dodać odrobinę dodatkowej mąki, oraz zgodnie z sugestią autorki chleb składałam dwukrotnie ze względu na konsystencję ciasta.. Chleb wyrósł ślicznie, w trakcie pieczenia rósł również jak oszalały, nawet w jednym miejscu pękł i zrobił się „wulkan”. Przepis polecam bo chleb jest łatwy w przygotowaniu a efekt świetny.

W następnej weekendowej piekarni nie wezmę udziału w terminie, bo jutro wybieram się na zasłużony zimowy wypoczynek w cieple i słońcu, przynajmniej na taką pogodę mam nadzieję.
Do zobaczenia po powrocie.

niedziela, 13 lutego 2011

Pieczony ser na Walentynki

Na blogu Bei znajduje się przepis na pieczony ser z białym winem i czosnkiem. Uwielbiam sery pleśniowe, na gorąco również, więc czerpiąc inspirację z przepisu zamieszconego przez Beę zrobiłam własną wersję. Podałam jako zakąskę podczas rodzinnego niedzielnego walentynkowego obiadu. Moi panowie zajadali tak, że mogłabym na Nich patrzeć i patrzeć i cieszyć się, że doceniają moje dokonania kulinarne.

Sałatka z pieczonym camembertem


Składniki:
po 1 serku camembert na osobę
2-3 ząbki czosnku
borówki albo żurawina (takie do mięsa)
sałata lodowa
pomidorki koktajlowe
kiwi
pomarańcza
łyżeczka miodu
łyżka octu winnego
3-4 łyżek oliwy z oliwek

Serki wyjąć z lodówki, wyjąć z opakowań i poczekać aż nabiorą temperatury pokojowej. W tym czasie nagrzać piekarnik do 180 stopni. W skórce sera zrobić nacięcie w kształcie podkowy, podważyć skórkę i do środka włożyć łyżeczkę borówek lub żurawiny. Zamknąć wieczko sera. Czosnek pokroić w plasterki i powtykać je w nacięcie sera.
Każdy ser zawinąć w natłuszczoną folię aluminiową, ułożyć na blaszce i piec około 15 minut. W tym czasie przygotować sałatkę. Sałatę ułożyć na talerzach, pokroić pomidorki na połówki, kiwi na plasterki a pomarańczę dokładnie wyfiletować i poukładać na sałacie. Pozostałość z pomarańczy wycisnąć, a uzyskany sok wykorzystać do przygotowania dressingu. Do soku pomarańczowego dodać miód, rozpuścić go, następnie dodać ocet a na końcu oliwę z oliwek. Wszystko dokładnie wymieszać. Po 15 minutach wyjąć ser z piekarnika, delikatnie odwinąć z folii i położyć na sałatce. Wszystko polać przygotowanym sosem.
Podawać gorące.
Smacznego!

piątek, 11 lutego 2011

Yerebatan Saray i ciasto filo a może yufka?

Zanim poleciałam do Stambułu, przede wszystkim popytałam tych co tam byli, czy jest coś co szczególnie by polecili. Małgosia - Barocco powiedziała, że koniecznie trzeba odwiedzić Cysternę Bazyliki (Yerebatan Saray) bo jest to miejsce wyjątkowe. Mimo, że wszystkim, łącznie z ustalaniem planu każdego dnia, zajmował się W. zainteresowałam się tym właśnie polecanym miejscem. Nie wiem, czy było ono w marszrucie przygotowanej przez W., ale po mojej sugestii znalazło się na czołowym miejscu.
Ponieważ Cysterna Bazyliki znajduje się w bliskim sąsiedztwie Hagii Sofii to została przez nas odwiedzona pierwszego dnia po wizycie w Pałacu Topkapi a przed zwiedzaniem Hagii Sofii. Na szczęście w Stambule byliśmy po szczycie sezonu turystycznego i kolejka do cysterny była stosunkowa krótka to po odstaniu 5 do 10 minut mogliśmy wejść do środka. To co ukazało się naszym oczom przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Już schodząc po drewnianych schodach zawładnęła nami atmosfera tego miejsca. Cysterna jest wielką podziemną komnatą, w której mogło zmieścić się 80 000 metrów sześciennych wody. W Cysternie chodzi się po wytyczonych platformach wśród nastrojowo podświetlonych 336 kolumn. Dno cysterny zalane jest wodą, w której pływają ryby.

Cysternę, podobnie jak wiele innych takich zbiorników, wybudowano dla zabezpieczenia miasta przed zatruciem wody pitnej w razie oblężenia, Ta została wybudowana przez Greków za panowania cesarza Justyniana w VI w.n.e. Zbiornik otoczony jest ceglanym murem o grubości 4 metrów, pokrytym specjalną zaprawą, która zapewniała właściwą izolację. Woda do cysterny doprowadzana był akweduktem z Lasu Belgradzkiego oddalonego o 19 kilometrów od miasta.

Kolumny do budowy zbiornika przeniesione były z innych rozbieranych lub zrujnowanych budowli. W ten sposób trafiła tutaj kolumna z głową Meduzy. Mitologiczna Meduza to najmłodsza i najgroźniejsza z trzech Gorgon. Zamiast włosów miała węże, a jej spojrzenie zamieniało istoty żywe w kamień. Zgodnie z legendą, kiedy cesarz zobaczył kolumnę zwieńczoną głową Meduzy to kazał ją ustawić kapitelem w dół, aby po zalaniu zbiornika wodą nikt jej więcej nie zobaczył.

Po wyjściu z Yerebatan Saray poszliśmy do cukierni popróbować miejscowych słodkości, głównie baklavy. Ja jednak zdecydowanie wolę wytrawne wypieki.

Nigdzie nie znalazłam jasnej i konkretnej informacji czy ciasto filo i ciasto yufka to to samo pod nazwą grecką i turecką, czy może jednak czymś się te ciasta różnią????
Może ktoś z Was odpowie mi na to pytanie, byłabym wdzięczna.

Ponieważ dostępne jest ciasto filo, postanowiłam po raz pierwszy się z nim zmierzyć. Efekt pierwszych zmagań z tym ciastem był wyjątkowo smaczny.


 

Składniki:
Paczka ciasta filo
Roztopione masło do smarowania ciasta
1 bakłażan
30 dag jegnięciny (u mnie łopatka wieprzowa)
1 cebula
3 spore pomidory, albo 2 łyżki koncentratu pomidorowego
½ łyzeczki kuminu
¼ łyżeczki chilli
oliwa
sól, pieprz do smaku
pęczek natki pietruszki

Na oliwie przesmażyć pokrojone w 1 centymetrową kostkę, dodać pokrojoną cebulę i smażyć aż cebula się lekko przyrumieni. Dodać przyprawy, podlać odrobiną wody i dusić niemal do miękkości mięsa. W tym samym czasie bakłażana pokroić w centymetrowe plastry, nasolić i pozostawić do puszczenia soku. Kiedy mięso jest już miękkie, plastry bakłażana dokładnie osuszyć, pokroić w kostkę, dodać do duszącego się mięsa. Dusić kilka minut, dodać pokrojone pomidory, albo koncentrat pomidorowy. Jeszcze kilka minut dusić całość. Przestudzić a potem wymieszać z posiekaną natką pietruszki.
Rozgrzać piekarnik do temperatury 170 stopni. Naczynie żaroodporne wysmarować roztopionym masłem. Warstwami wykładać listek ciasta za listkiem, każdy smarując masłem, w taki sposób aby kawałki ciasta zwisały poza naczynie. Po wyłożeniu 7-8 warstw ciasta wyłożyć przygotowane mięso z bakłażanami i przykryć wystającymi kawałkami ciasta. Na wierz położyć jeszcze kilka warstw ciasta, każdą warstwę smarując masłem. Całość piec przez 45 minut.
Smacznego!

niedziela, 6 lutego 2011

Mariaż turecko - francuski, kofty

Kilkudniowy pobyt w Stambule pozwolił nam troszeczkę poznać kuchnię turecką. Jadaliśmy w różnych miejscach, ale w jednym aż dwa razy, bo jedzenie w nim było wyjątkowo pyszne, a kucharz przygotowywał je niemal na naszych oczach. Do tej pory kuchnia turecka kojarzyła mi się głównie z kebabem w tym najgorszym wydaniu (dla mnie niejadalnym) z budek na ulicach Polski i Niemiec. Jak wspaniale było zakosztować wielu fantastycznych smaków i aromatów. Od pierwszej łyżki pokochałam zupę soczewicową i zupę jogurtową z miętą. Bakłażany pod każdą postacią były wspaniałe, ale dla mnie najsmaczniejszym daniem były manti czyli tzw. tureckie ravioli. Tureckie desery też są grzechu warte. Co prawda słodkie niewyobrażalnie, ale dodatek orzechów powoduje, że nawet ulepkowate ciasta i ciasteczka pozwalają się zjeść z dużą przyjemnością. Z Turcji przywiozłam spory zapas lokumu rózanego, zwanym inaczej rachatłukum (moje wspaniałe wspomnienie z dzieciństwa i wakacji w Bułgarii).


Po powrocie zaczęłam szukać przepisów na wspaniałe tureckie dania. W moim zbiorze wypróbowanych przepisów są już przepisy na wspomniane wcześniej zupy, przepis na omdlałego imama, aromatyczny pilaw z ryżu i kofta.
Te ostatnie zrobiłam wczoraj na obiad. Podałam z sosem czosnkowym, bakłażanami duszonymi z pomidorami , cebulą i papryką oraz bagietką z cebulą i makiem zaproponowaną w weekendowej piekarni. Niestety miałam zły dzień i raz po raz coś źle robiłam. Główną wpadkę zaliczyłam z bagietką. Nie wiem jak czytałam przepis, ale w efekcie nie dodałam mąki razowej a równocześnie złościłam się, że konsystencja ciasta daleka była od właściwej, łyżka po łyżce dosypywałam mąkę i irytowałam się dalej. Po wyrośnięciu okazało się, że ciasto nadal jest płynne i nie da się uformować bagietek. Znów podsypałam mąką i wreszcie dało się zrobić z ciasta podłużne bułki. Kiedy po wyrośnięciu bagietki wylądowały w piecu spojrzałam jeszcze raz do przepisu i wtedy zrozumiałam dlaczego ciasto miało rzadką konsystencje. Ale już nie mogłam nic na to poradzić. Nie wiem, czy mój wypiek można zaliczyć do weekendowej piekarni, ale miałam jak najlepsze chęci. Wiem jednak, że wrócę do tego przepisu, bo smak był wspaniały, a dodatek cebuli intrygujący.

 

Kofta
900g drobno zmielonej dobrej jakości wołowiny
2 spore cebule utarte na najdrobniejszych oczkach tarki
½ łyżeczki mielonego kuminu
½ łyżeczki mielonej kolendry
1 jajko
sól i pieprz

Z podanych składników wyrobić jednolitą masę, którą po wyrobieniu wkładamy na godzinę do lodówki. Po tym czasie formujemy kształt kiełbaski wokół szpadek do szaszłyków, albo wokół wymoczonych pół godziny w wodzie szaszłykowych patyczków. W międzyczasie rozgrzewamy albo grill elektryczny, albo patelnię grillową i smażymy po kilka minut z każdej strony. Podajemy obowiązkowo z sosem jogurtowym czosnkowym albo miętowym. Oczywiście latem kofta przygotowujemy na grillu opalanym węglem.

piątek, 4 lutego 2011

Pamuk i Bosfor

Czytuję bardzo różne książki, mam różne okresy czytelnicze i tak naprawdę zupełnie nie wiem jakim kluczem kieruję się wybierając kolejne pozycje do przeczytania. Literatura turecka była mi zupełnie obca i kiedy Orhan Pamuk w 2006 roku otrzymał Literacką Nagrodę Nobla zupełnie mnie to nie ruszyło, nie wywołało potrzeby sięgnięcia po Jego książki. Jednak kiedy rok później w księgarniach pojawiła się powieść „Nazywam się czerwień” rzuciła mi się w oko, a to co można przeczytać na okładce zainteresowało mnie na tyle, że kupiłam ją. Lektura bardzo mnie wciągnęła, ale w moim odczuciu nie jest to książka do „łyknięcia” w jedną noc. Oczywiście można to zrobić, ale łatwo stracić wiele wyjątkowych „smaczków”. Ja delektowałam się niemal każdym słowem i opisem.
Jakiś czas później w księgarniach pojawiła się kolejna książka Pamuka „Stambuł. Wspomnienia i miasto”. Trudno ją nazwać powieścią, raczej opowieścią o dzieciństwie, dorastaniu a przede wszystkim o Stambule, rodzinnym mieście autora, wyczulonego na kontekst historyczny, kulturowy ale i na piękno oraz wyjątkowość architektury i sztuki swojego miasta. Znów delektowałam się każdym słowem, każdym opisem i każdym pięknym czarno-białym zdjęciem ilustrującym fascynujący opis miasta. Książkę po przeczytaniu wetknęłam w ręce W. każąc mu ją przeczytać. Przeczytał. Efektem było coraz częstsze proponowanie, abyśmy wybrali się do Stambułu i na własne oczy poznali zderzenie kultur wschodu i zachodu. Opierałam się temu pomysłowi dość długo, bałam się Turcji, Turków, odmienności kulturowej, ale w końcu złamałam się i dałam się namówić na kilka dni w Stambule w październiku. W. załatwił wszystko: kupił bilety na samolot, znalazł hotel położony blisko najciekawszych zabytków, wiec nie pozostało mi nic innego jak wsiąść do samolotu i skonfrontować moje wyobrażenia z rzeczywistością.
Chyba najbardziej byłam ciekawa Bosforu, któremu Orhan Pamuk poświęcił sporo miejsca w swojej książce, dlatego od początku było wiadomo, że jedną z ważniejszych atrakcji pobytu będzie rejs statkiem po Bosforze.
Cytując Noblistę:
„W przeciwieństwie do reszty miasta, przytłoczonej smutkiem i biedą, Bosfor tętnił radością życia, ekscytacją i szczęściem. Teraz cieśnina jest źródłem siły Stambułu, ale na początku jej nie doceniano – ot, zwykły brzeg z jakąś drogą, ładnym widokiem, po prostu dobre miejsce na letnie pałace, jakie budowano tam w ciągu ostatnich dwustu lat. (...) Osmanowie zaczęli wznosić tu swoje letnie rezydencje, rozwinęła się charakterystyczna imperialno - stambulska kultura, odcięta od świata zewnętrznego (...) Uwielbiałem pływać po zatoce Bebek, krążyć wśród innych łodzi, kutrów, promów i kryp z burtami oblepionymi przez ostrygi; czuć siłę prądu z dala od brzegu i uderzenia fal wzbudzanych przez mijające nas jednostki. Chciałem, aby te wyprawy nigdy się nie kończyły. (...) Przejażdżki po Bosforze (...) dają nieodpartą przyjemność podglądania tego miasta dom po domu, dzielnica po dzielnicy, a jednocześnie pozwalają podziwiać z oddali jego wiecznie zmieniający się jak miraż, zarys.”


Ja też uległam czarowi Bosforu.
Podziwiając widoki próbowałam sobie wyobrazić, jak cieśnina mogła wyglądać sto lat temu, kiedy po cieśninie pływały małe statki, kutry rybackie, a wzdłuż wybrzeża piękne rezydencje rosły jak grzyby po deszczu. Do dziś zachowało się trochę takich pięknych i bardzo okazałych budowli, ale mnie bardziej zachwyciły małe drewniane domki wyłaniające się jakby z wody. Nawet ślady nowoczesności nie przeszkadzają w podziwianiu spuścizny lat minionych.






Od dnia powrotu ze Stambułu myślę, jak i kiedy wrócić do tego wyjątkowego miasta, nie tylko ze względu na położenie na dwóch kontynentach, ale przede wszystkim dlatego, że potrafi rozbudzić takie emocje jakie pozostają w nas na zawsze.

wtorek, 1 lutego 2011

Sernik idealny

Na każdym blogu kulinarnym można znaleźć co najmniej po jednym wpisie o tym tytule, a każdy kto piecze ciasta ma co najmniej jeden swój ulubiony przepis na to ciasto. Od kiedy tylko piekę szukałam przepisu na sernik, który byłby tym idealnym, doskonale odpowiadającym moim gustom kulinarnym. Miewałam przepisy, które lubiłam i uważałam za bardzo dobre, godne polecenia, ale dopiero kiedy na Mniammniam odkryłam przepis Barocco to wiem, że znalazłam swój sernik idealny. Nawet Maleństwo, które jest bardzo wybrednym zjadaczem serników uznał, że ten jest fenomenalny i zawsze do niego porównuje inne moje wypieki sernikowe. Jeszcze nie znalazł się taki, który zostałby oceniony wyżej od tego.


Cytując za Małgosią – Barocco  podaję przepis na to cudo:

składniki
-1 kg sera białego , tłustego , niemielonego( nie może być zbyt mokry )
-2 szklanki cukru
-10 jaj
-1 masło roślinne
-2 łyżki mąki ziemniaczanej
-2 łyżki mąki pszennej
-wanilia
-rodzynki wg uznania

- na lukier : cukier puder , sok z cytryny , skórka pomarańczowa .



sposób przygotowania
Ciasto wykonuję w melakserze ( z metalowym nożem) , w związku z tym wszystkie składniki dzielę na dwie części .
Jeśli sernik robimy z rodzynkami , należy je najpierw namoczyć ( do tego ciasta polecam jasne , drobne rodzynki ).
Masło utrzeć z żółtkami i cukrem w robocie . Dodawać do utartej masy stopniowo ser .Wyjąć masę do dużego naczynia i powtórzyć czynności z drugą częścią składników . Po przyrządzeniu całej masy , dodać do niej przesianą mąkę , zapach i wymieszać mikserem . Ubić pianę z białek na sztywno. Dodać do masy . Wylać na blachę ( dużą płaską ) . Piec ok. 1 godz . w temp. 180 stopni .
Po wystygnięciu zrobić lukier z cytryny i cukru pudru , dodać skórkę z pomarańczy
.

Ponieważ ja akurat nie lubię skórki pomarańczowej to nie posypuję nią sernika, za to chętnie podaję go z sosami owocowymi – tym razem z musem truskawkowym.