wtorek, 7 lutego 2017

Kanelbullar – szwedzkie bułeczki cynamonowe i cienie prowadzenia DT


Ostatnio pisałam jak trudnym elementem tymczasowania kotów jest decyzja, czy potencjalny dom stały jest tym doskonałym, który zaopiekuje się nowym członkiem rodziny najlepiej jak się da i czy będzie to opieka odpowiedzialna aż do końca. Wierzę w swoją intuicję, czasem ufam intuicji koleżanki, która jest dużo bardziej doświadczona w tej materii. Na szczęście większość wybranych przez nas domów okazuje się tymi właściwymi. Niestety czasem coś „zawodzi” :( Zawsze jest to dramat kota, niezależnie od jego usposobienia zwierzak cierpi, zupełnie nie rozumie dlaczego z ciepłego domu trafia znów w miejsce w którym nie ma swojego Człowieka, nie ma ciepłego łóżka i miłości (związujemy się z naszymi podopiecznymi, ale aby pozostać przy zdrowych zmysłach staramy się nie zakochiwać w nich bez pamięci). Kiedy taka sytuacja przytrafia się kotu, który jest szczególnie wrażliwy o delikatnej konstrukcji psychicznej serce po prostu pęka.
Tak właśnie stało się w poprzednią sobotę. Niemal bez słowa wrócił do mnie cudowny, niezwykle delikatny i kochany kot. 



Caracal po powrocie do mnie nie jadł dwa dni, siedział pod drzwiami licząc na powrót swojej „pani”, nie mruczał i nie bawił się. Serce mi pękało jak widziałam cierpienie tego wielkiego kota o złotym sercu. Nie wiem ile łez wylałam, ale wierzę, że teraz trafi w końcu na ten najlepszy z możliwych dom i nigdy już nie będzie musiał przechodzić przez rozpacz i rozczarowanie ludzkim gatunkiem.
W takich chwilach zastanawiam się czy nadaję do tej działalności, ale kiedy pomyślę o tych innych szczęśliwie wyadoptowanych podopiecznych  wiem, że mimo wszystko bilans jest na plus.


Na pocieszenie upiekłam szwedzkie bułeczki cynamonowe z tego przepisu.
Uwielbiam cynamon, kocham kardamon, żyć bez ciasta drożdżowego nie potrafię. Zatem bułeczki te jako pocieszacz sprawdziły się doskonale. Poszukałam w internecie jak zawija się takie bułeczki. Jest sporo filmików dokładnie obrazujących ten proces. Moje nie wyszły idealnie, ale zawsze mówię, że ja manualnie sprawna nie jestem i nigdy nie osiągnę sprawności takiej, która pozwoliłaby mi tworzyć dania nie tylko smaczne ale i piękne. Pocieszam się zawsze, że smak jednak jest priorytetem.





 Bułeczki upiekłam wieczorem i kilka zostało na następny dzień. Były równie pyszne. Aby nie utyć zbyt mocno podzieliłam się bułeczkami z koleżankami z pracy - to był miły akcent w poniedziałkowy poranek.

Na razie tymczasowanie zawieszone na kołku, Caracal na razie trafił do innego wspaniałego DT, walizki spakowane, jeszcze tylko na trochę jutro do pracy i fruu na zasłużone i mocno wyczekiwane zimowe wakacje. Mam nadzieję, że wrażeń będzie moc i będę mogła się nimi z Wami podzielić. 
Do zobaczenia w marcu!