środa, 27 listopada 2013

Chleb z orzechami włoskimi i marchewką


Chyba wszyscy piekący chleb w domu ucieszyli się na wieść o wydaniu w Polsce książki Jeffreya Hamelmana „Chleb”. Piekę chleb od ładnych kilku lat, zakwas nie jest mi obcy, ale mistrzynią to ja nie jestem. Jeszcze dużo się muszę nauczyć, choć i tak uważam nieskromnie, że moje chleby są o niebo lepsze od tych kupowanych w sklepie. Dlatego czekałam z niecierpliwością na sygnał, że mogę zamówioną książkę odebrać.
Jeszcze na ulicy rozerwałam wszystkie opakowania i rzuciłam się do jej kartkowania. W pierwszej chwili zrobiło mi się dziwnie i książkę schowałam do torby uważając, że jednak potrzebuję spokoju na choćby pobieżny przegląd. Niestety dalej było już tylko gorzej. Poczułam się zalana mnóstwem informacji, rad, szczegółów związanych z piekarstwem. Nie ukrywam, że mocno mnie to przytłoczyło i w pierwszej chwili zniechęciło.
Pomyślałam, że zajrzę na przepisy, tam będzie już tylko lepiej.
Ale nie było.
Przynajmniej na początku. Po pierwszym strachu i chyba też rozczarowaniu, na spokojnie zaczęłam jeszcze raz przeglądać rzetelnie i porządnie wydaną książkę.
Teraz było już tylko lepiej. Postanowiłam nie czytać jej „od dechy do dechy”, a zaglądać i podczytywać oraz wyszukiwać ciekawe przepisy i je testować.
Tak trafiłam na fantastyczny chleb, który długo zachowuje świeżość (kończyliśmy go trzy dni po upieczeniu a nic nie stracił na swoich walorach) i jest po prostu pyszny.
Przepis cytuję za autorem Jeffreyem Hamelmanem. Proporcje podaję dla domowego wypieku (a nie dla piekarni), ale ja te proporcje i tak zmniejszyłam o połowę i  powstał jeden duży bochen.


Chleb z orzechami włoskimi i marchewką


450 g mąki chlebowej
450 g mąki pszennej razowej (u mnie graham)
630 g wody
5 g instant
230 g startej i dobrze odciśniętej marchewki
230 g orzechów włoskich

Levain:
140 g mąki chlebowej
170 g wody
30 g dojrzałego zakwasu (u mnie żytni)

  1. Levain: Zaczyn przygotowujemy na 12 – 16 godzin przed końcowym mieszaniem składników i zostawimy w przykrytym pojemniku w temperaturze około 21 stopni C.
  2. Mieszanie: Wyciskamy maksymalną ilość soku ze startej marchewki. Sok wypijamy lub wylewamy. Wkładamy do dzieży wszystkie składniki oprócz marchewki i orzechów. Mieszamy na pierwszej prędkości tylko do połączenia składników. W razie potrzeby korygujemy hydratację, dolewając nieco wody. Kończymy na drugiej prędkości, mieszając przez 3 minuty, aby rozwinąć siatkę glutenową. Dodajemy do ciasta marchewkę i orzechy. Mieszamy na pierwszej prędkości tylko tyle, aby składniki były równomiernie rozmieszczone. Wymagana temperatura ciasta to 24,5 stopnia C.
  3. Fermentacja wstępna: 1 ½ godziny
  4. Składanie: po 45 minutach od rozpoczęcia fermentacji wstępnej.
  5. Dzielenie i formowanie: dzielimy ciasto na bochenki o wadze 0,68 kg (lub większe). Formujemy okrągłe lub owalne bochenki lub wkładamy do foremek.
  6. Fermentacja końcowa: około 1 godziny w temperaturze 24 stopnie C.
  7. Pieczenie: pieczemy przy normalnej ilości pary w temperaturze 240 stopni C. przez 15 minut, a potem obniżamy temperaturę do 220 stopni, aby dokończyć pieczenie. Bochenki o wadze 0,68 kg powinny się piec przez 35 – 38 minut




Osobiście nie przejmowałam się podanymi temperaturami (oprócz tych dotyczących pieczenia), z całą pewnością u mnie były one niższe a chleb i tak wyrósł jak trzeba i był pyszny. Muszę się tylko tutaj pokajać, bo przy przekładaniu chleba z łopaty na kamień trochę za mocno nim potrząsnęłam i opadł mi z lekka, czego tak całkiem już nie odrobił w piecu.


Pierwsze koty z płoty i teraz szykuję się do kolejnego wypieku pochodzącego z tej książki.

Chleb dodaję do akcji prowadzonej przez Wisłę "Na zakwasie i na drożdżach".

Ps. Bardzo proszę o jeszcze więcej kciuków za bezdomną koteczkę, która teraz podczas leczenia mieszka w mojej piwnicy. Niestety nastąpił nawrót choroby ze zdwojoną siłą. Walczymy dalej, ale różowo to teraz nie wygląda :(

wtorek, 26 listopada 2013

Sałatka jarzynowa


Kolejny „spontan” na FB, który zaowocował pysznie zapełnioną lodówką.
Ale zanim lodówka stała się pełna na FB sporo było rozmów i dyskusji na temat tego prostego i bardzo polskiego dania choć na świecie zwanego „sałatką rosyjską”.
Niby wszystkie robimy ją tak samo a jednak każda z nas robi ją trochę inaczej. Czasem decyduje o tym jakiś jeden składnik, czasem proporcje składników, czasem po prostu inny sposób przyprawienia. Ja też w zależności od tego co mam w domu i na jakie smaki w danym momencie mam ochotę robię różne warianty tej sałatki. Jednak najbardziej klasyczna jest dla mnie wersja, którą tutaj prezentuję.


Sałatka jarzynowa


3 marchewki
2 pietruszki
 ½ średniego selera
3 – 4 ziemniaki
½ puszki groszku konserwowego (na Wigilię zamiast groszku dodaję ½ puszki białej fasoli)
1 jabłko
½ pęczka szczypiorku
2 ogórki kiszone
1 łyżka tartego chrzanu
3 łyżki majonezu
sól, pieprz

Marchew, pietruszkę i seler, umyć, obrać i ugotować. Ja najbardziej lubię jarzyny gotowane w rosole, bo zyskują dodatkowy smak. Odcedzić i wystudzić. Ziemniaki ugotować osobno (są tacy, którzy lubią ugotowane w mundurkach, ja jednak wolę ugotowane obrane ziemniaki bo łatwiej mi potem doprawić sałatkę) i ostudzić. Jabłko, ogórki kiszone obrać i pokroić w kosteczkę. Pozostałe jarzyny również pokroić, wymieszać z posiekanym szczypiorkiem i pozostałymi składnikami. Całość doprawić solą i sporą ilością pieprzu.
Dobrze jest zostawić sałatkę na godzinę aby smaki się połączyły.
Smacznego!!!




A jakie warianty można spotkać u mnie?

Czasem zamiast ogórków kiszonych daję konserwowe, takie bardziej lubiłam w sałatce jako dziecko, dziś preferują kiszone. Poza tym jak nie mam chrzanu lubię dodać łyżkę musztardy, ale nie dijon a naszej sarepskiej czy kremskiej.

Nigdy nie dodaję konserwowej kukurydzy, nigdy nie dodaję jajek czy wędliny. Taki dodatek powoduje, że sałatka dla mnie przestaje być jarzynowa i jest już zupełnie innym daniem.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Harira – marokańska zupa z jagnięciny ZnP*


Jeśli poszukamy informacji o tej zupie to dowiemy się, że jest to tradycyjne danie pochodzące z Maroka, serwowana jest na zakończenie ramadanu i ma za zadanie dobrze odżywić i rozgrzać wiernych utrudzonych długotrwałym postem. Zupa składa się z dużej ilości mięsa, głównie jagnięciny, ale może być również wołowina lub drób, roślin strączkowych w tym ciecierzycy i soczewicy, warzyw i licznych przypraw. W skład zupy wchodzi również makaron (cieniutkie niteczki) lub ryż czy gruby bulgur. To wszystko sprawia, że może ona stanowić potrawę jednogarnkową.
To nasze odkrycie jeśli chodzi o smak i aromat. Nie byliśmy nigdy w Maroku, nie znamy kuchni tego kraju. Na tyle posmakowała nam zupa, że postanowiłam dowiedzieć się więcej o tej kuchni i poeksperymentować z przepisami.
Na razie polecam harirę.


Harira


½ kg jagnięciny pokrojonej w kostkę
3 łodygi selera naciowego
1 cebula
1 cebula czerwona
1 ½ puszki pomidorów krojonych
150 g soczewicy (u mnie czerwona bo nie jestem miłośniczką zalecanej zielonej)
1 puszka ciecierzycy
1 łyżeczka kurkumy
1 ½ łyżeczki mielonego czarnego pieprzu
1 łyżeczka mielonego cynamonu
¼ łyżeczki mielonego imbiru
¼ łyżeczki pieprzu cayenne
2 łyżki oliwy
 1 ¾ l wody

100 g makaronu
1 cytryna
Natka kolendry i natka pietruszki

W dużym garnku rozgrzać tłuszcz, wrzucić mięso, cebule posiekane w kostkę, kurkumę, pieprz, cynamon, cayenne. Podsmażyć, dodać seler naciowy pokrojony w kostkę. Całość smażyć przez kilka minut. Do całości dodać pomidory, wodę i całość gotować pod przykryciem na małym ogniu około 2 godziny (pod koniec tego czasu mięso powinno już być miękkie). Do zupy dodać soczewicę, ciecierzycę i gotować do miękkości dodanych składników.
Zgodnie z przepisem pod koniec gotowania należy dodać makaron i ugotować go w zupie. Ja nie lubię kiedy makaron rozmięka w zupie i dlatego ugotowałam go osobno i łączyłam go z zupą już na talerzu.
Zupę serwować gorącą z cząstkami cytryny, posypaną natką kolendry i pietruszki.

Smacznego!!!

* ZnP - Zupa na Poniedziałek

Przy jesiennej słocie i ciemnej zimnicy harira jest jak talerz słońca przyjemnie grzejącego każdą komórkę naszego ciała.

środa, 20 listopada 2013

Pasta z wędzonej makreli


Mam dwie pasty do chleba, które uwielbiam. To właśnie pasta z wędzonej makreli i jajeczna. W związku z tym często gości na naszych kanapkach.



Pasta z wędzonej makreli


1 wędzona makrela
1 średniej wielkości cebuli
3 jajka ugotowane na twardo
3 – 4 średnie ogórki kiszone
2 łyżki majonezu
sól, pieprz

Najwięcej pracy kosztuje obranie makreli, tak aby żadna ostka nie dostały się do pasty. W tym celu warto rybę rozpołowić wzdłuż kręgosłupa, który należy usunąć. Widelcem rozrywać po kawałeczku mięso ryby wybierając małe ości. Obraną rybę włożyć do miski. Dodać posiekane jajko, posiekaną w drobniutką kosteczkę cebulę. Ogórki kiszone warto obrać ze skórki (ale nie jest to niezbędne) i drobno pokroić w kosteczkę. Całość wymieszać razem z majonezem, doprawić solą i pieprzem. Ja najbardziej lubię, kiedy pasta odleży w lodówce co najmniej dwie godziny, aby smaki się przegryzły.
Smacznego!!!



Nie ma nic lepszego od takiej pasty ze świeżym chrupiącym chlebem.



Ostatnio sporo mojego czasu a jeszcze więcej mojej energii pochłania pomoc bezdomnym kotom, które odkryłam przez zupełny przypadek. Od czasu kiedy Fundacja Kocie Życie wyraziła chęć pomocy mojej pracowej koteczce czuję, że mam sporo do zaoferowania innym, nie tylko finansowo. Aktualnie w mojej piwnicy bytuje stara, bardzo chora bezdomna kotka. Weterynarz daje jej spore szanse na życie, ale patrząc na brudne, zawszone i skołtunione futerko, cieknący nos i zaropiałe oczka trudno uwierzyć, że za jakiś czas będzie lepiej a koci katar, który aktualnie jest w stanie apogeum się skończy i bezzębna koteczka znów będzie mogła cieszyć się życiem i zadbać o swój wygląd. 
Trzymajcie kciuki za Nią, proszę!!!!

niedziela, 17 listopada 2013

Bigos i poprzedni weekend pełen wrażeń


Spontaniczna akcja, która mam nadzieję, zaowocuje wymianą bigosowych doświadczeń. Pewnie tyle przepisów na to sztandarowe polskie danie co gospodyń, ale z doświadczenia wiem, że nie wszystkie powinny nosić tą dumną nazwę – bigos. Kiedy słyszę od kogoś, że w związku z pustym portfelem uraczy rodzinę bigosem, to już wiem, że wiele wspólnego nie będzie miała zawartość garnka z tym, co nasi przodkowie nazywali bigosem. Nie wspominając już o tym, że jak widzę w sklepie mięsnym miskę z podeschniętymi resztkami wędlin pod nazwą „bigosowe” odechciewa mi się wszystkiego. Absolutnie nie krytykuję tych, co mają problemy finansowe i muszą ratować się jak się da, aby brzuchy rodzinie zapełnić i korzystają z takiego produktu, tylko burzę się na deprecjonowanie tego wspaniałego i skądinąd drogiego dania.
Ale koniec wewnętrznych przemyśleń i czepiania się ostatnio wszechobecnej polskiej bylejakości, pora podać przepis na moją wersję bigosu.


Bigos


ok. 1 ½ kg dobrej kapusty kiszonej
1 łyżka smalcu (najlepiej własnego ze skwarkami)
1 cebula
2 łyżki koncentratu pomidorowego
40 g suszonych grzybów (borowików, podgrzybków)
100 g suszonych śliwek
100 g rodzynek
¼ l dobrego czerwonego wytrawnego wina
2 łyżki miodu
2 liście laurowe
3 ziarna ziela angielskiego
3 – 4 ziarna jałowca
sól, pieprz
300 g dobrej kiełbasy
po 300 g dwóch gatunków mięsa ( u mnie łopatka wieprzowa i surowy boczek)

Szykowanie należy zacząć od przygotowania mięsa. Mięso w całości umyć, posolić, popieprzyć, obsmażyć podlać niewielką ilością wody i dusić pod przykryciem do miękkości. Kiedy mięso jest już prawie miękkie można zacząć szykować główną część bigosu.
Kapustę pokroić i w razie potrzeby przepłukać (jeśli będzie bardzo kwaśna), włożyć do dużego garnka. Cebulę pokroić w drobną kostkę i przesmażyć na smalcu a następnie dodać do kapusty. Do garnka dodać jeszcze liście laurowe, jałowiec, ziele angielskie, koncentrat pomidorowy, umyte, namoczone grzyby, całość podlać wodą aby zakryła wszystkie składniki i dusić przez około godzinę. Po tym czasie dodać pozostałe składniki, w tym pokrojone w kostkę mięso i pokrojoną podsmażoną kiełbasę i po zagotowaniu całość gotować na małym ogniu przez kolejne dwie godziny. Pod koniec duszenia doprawić do smaku solą, pieprzem, ewentualnie dodać jeszcze troszkę miodu. Bardzo ważna dla mnie jest równowaga smaku zwłaszcza kwaśnego zrównoważonego słodkim. Po jakimś kwadransie gaz wyłączyć i całość zostawić do dnia następnego.
Następnego dnia zawartość garnka zagotować (w razie potrzeby lekko podlać wodą) i dusić na małym ogniu przez około godzinę. Znów odstawić do dnia następnego kiedy należy powtórzyć procedurę.
Kolejnego dnia bigos jest gotowy do jedzenia.
Podawać ze świeżą bułką lub chlebem. Można podawać z ziemniakami, ale ja tej wersji bardzo nie lubię.
Smacznego!!!




Bardzo jestem ciekawa pozostałych przepisów na bigos, chętnie podpatrzę coś co mogłabym wykorzystać następnym razem. 

Poprzedni weekend był bardzo intensywny, ale wcześniej ugotowany bigos pozwolił mi cieszyć się wolnymi dniami bez myślenia o tym czym nakarmię rodzinę. W niedzielę byłam na Dniu Jeża. Posłuchałam mądrych ludzi o tym jak pomagać i kiedy pomagać jeżom. Co powinno nas zaniepokoić w zachowaniu tych zwierząt. Megi miała bardzo ciekawy wykład o tym jak stworzyć ogród przyjazny jeżom. Jestem niezwykle dumna, że latem uznała go za dobry dla jeży i skontaktowała mnie z Ekostrażą, która wypuściła mi dwie jeżynki. Nie wiem czy śpią w moich kupach liści, czy znalazły sobie lepsze miejsce, ale we wrześniu jeszcze je spotykałam.
Natomiast 11 listopada spędziliśmy z Megi i TP na wycieczce, mocno SPONTANICZNEJ ;) bo do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy dokąd mamy ochotę się wybrać.
Pojechaliśmy do Łomnicy - nigdy wcześniej tam nie byłam a bardzo mi się spodobało, dzień tym sposobem spędziłam wspaniale w doskonałym towarzystwie.
Zobaczcie sami jak tam fajnie nawet w listopadzie 


Piernikowa chatka z okiennicami


Śnieg w Karkonoszach


Megi w barwach jesieni


Pałac w Wojanowie - to nie moja bajka


za to ten w Łomnicy jak najbardziej w moim guście




Na jarmark warto się wybrać, a i lny i inne rzeczy kupować 




czwartek, 14 listopada 2013

Karkówka z garnka rzymskiego na kapuście kiszonej


Garnek rzymski to cudowny wynalazek. Mięso pieczone w nim jest soczyste i pyszne. Co prawda unikam pieczenia w nim kurczaków, ale to wynika z jakości mięsa kurcząt a nie samego garnka. Dwie próby upieczenia kurczaka skończyły się tak samo – z mięsa wydzieliła się tak duża ilość wody, że mięso zamiast piec dusiło się. Natomiast wszelkie pieczenie wieprzowe zawsze smakowały wyśmienicie.
Dziś proponuję upiec karkówkę na warstwie kapusty kiszonej. Powiem, że mięso tak pieczone jest pyszne, ale kapusta która przechodzi podczas pieczenia smakami i sokami mięsa jest po prostu boska. To ona znika jako pierwsza z półmiska.


Karkówka z garnka rzymskiego na kapuście kiszonej


ok. 1,2 kg karkówki
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka mielonego kminku
1 łyżeczka słodkiej papryki
½ łyżeczki pieprzu cayenne
2 ząbki czosnku
1 cebula (nie jest niezbędna)

0,7 kg kapusty kiszonej
1 łyżeczka majeranku
ew. 2 łyżki gęsiego smalcu (podnosi smak kapusty, ale można go pominąć, albo zastąpić oliwą)

Wieczorem przed pieczeniem karkówkę umyć, osuszyć papierowym ręcznikiem, natrzeć przyprawami i zmiażdżonymi ząbkami czosnku. Wstawić do lodówki aby przeszła przyprawami. W dniu pieczenia kapustę pokroić w mniejsze kawałki (ja nie lubię jak ciągną mi się długie nitki kapusty), jeśli jest zbyt kwaśna przepłukać w zimnej wodzie i odsączyć na sicie z nadmiaru wody. Garnek rzymski moczyć przez co najmniej 30 minut.
Do wymoczonego garnka włożyć równą warstwą kapustę kiszoną, posypać ją majerankiem i skropić stopionym smalcem (to można pominąć, ale polecam ten dodatek), jeśli kapusta nie była specjalnie słona można leciutko posolić. Na kapustę położyć mięso i ewentualnie cebulę, przykryć pokrywą i naczynie wstawić do zimnego piekarnika. Włączyć go, nastawić na 190 stopni i piec przez około 1 ½ - 1 ¾ godziny. Na kwadrans przed końcem pieczenia zdjąć pokrywkę z garnka aby ładnie zrumienić wierzch mięsa. Sprawdzić czy mięso jest upieczone – jeśli szpilka (patyczek do szaszłyków) wbita w mięso spowoduje wycieknięcie klarownego bezbarwnego soku mięso jest dopieczone, jeśli płyn jest różowy to mięso wymaga jeszcze pieczenia.
Upieczone mięso wyjąć z piekarnika (garnek odstawić najlepiej na drewnianą deskę, aby nie doszło do szoku termicznego i pęknięcia garnka), odczekać co najmniej kwadrans  a następnie pokroić mięso w plastry i podawać.

Smacznego!!!




Mięso, które zostało z obiadu zjedliśmy na zimo do chleba, równie pyszne było w tej wersji.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Zupa ogórkowa najzwyklejsza w świecie – ZnP*


W dzieciństwie moi rodzice bardzo dbali abym w czasie wakacji się nie nudziła i wysyłali mnie na kolonie a zimą na zimowiska. Bardzo lubiłam te wyjazdy, choć nie wszystkie dziś wspominam równie dobrze. Najczęściej jeździłam w Lubuskie do Lubogoszczy. Ośrodek kolonijny położony był przy piaszczystej drodze niemal w lesie. Grywaliśmy w piłkę, chodziliśmy na spacery, nad pobliskie jezioro, ale i chodziliśmy do lasu na jagody, które potem Panie Kucharki wykorzystywały do makaronu lub pierogów z jagodami a jak jagód zostawało, to piekły nam pyszną drożdżówkę z jagodami i kruszonką. Dziś pewnie nikomu nie przyszłoby do głowy, aby „zatrudnić” uczestników kolonii do zbierania jagód dla kuchni, ale wtedy nikt nie robił z tego problemu a wyjście kilkudziesięciu dzieciaków zaopatrzonych w metalowe, półlitrowe, emaliowane  kubki było czymś jak najbardziej oczywistym.
Z tamtych czasów mam kilka wspomnień kulinarnych, w tym zupę ogórkową. Moja Mama nie gotowała jej nigdy w domu a ja już wtedy uwielbiałam jej smak. Każdego dnia czytałam wywieszony jadłospis z utęsknieniem czekając na to aż będę mogła zjeść moją ulubioną zupę, natomiast z rozpaczą czytałam, że będzie smażona wątróbka. W tej kwestii smak bardzo mi się zmienił bo wątróbka jest teraz dla mnie wyjątkowym rarytasem.


Zupa ogórkowa


2 marchewki
1 pietruszka
kawałek selera
3 – 4 ziemniaki
słoik ogórków kiszonych (o poj. 720 ml)
2 l bulionu (mnie czasem zdarza się gotować na wodzie)
1 łyżka mąki
200 ml śmietany
sól, pieprz
2 łyżki masła

Warzywa myjemy, obieramy, kroimy w kostkę. Do garnka z bulionem/wodą wrzucić pokrojone w kostkę: marchew, pietruszkę i seler. Gotować przez około 10 - 15 minut. Wrzucić ziemniaki i gotować tak długo aż zrobią się miękkie. W tym czasie ogórki kiszone pokroić w kosteczkę. Na patelni rozgrzać masło, wrzucić ogórki i smażyć je przez około 5 minut. Do zupy dodać przesmażone ogórki, gotować przez kolejne 15 minut. Całość doprawić do smaku wodą pozostałą z ogórków kiszonych, solą i pieprzem. Mąkę rozprowadzić w śmietanie, mieszaninę zahartować gorącą zupą i dodać do garnka. Wymieszać, zagotować i podawać.
Smacznego!!!

Zazwyczaj zupę ogórkową gotują bez ziemniaków, ale osobno gotuję ryż i z nim podaję zupę. Jednak skoro odnoszę się do wspomnieniowej zupy to oczywiście bez ryżu a z ziemniakami. 


 Tym razem zupa była najzwyklejsza w świecie, ale ukochana, a następnym razem dużo bardziej egzotyczna, która moich Panów zachwyciła i będę musiała kombinować jak ją gotować częściej niż od wielkiego dzwony, ale o tym za jakiś czas ;)



środa, 6 listopada 2013

Zapiekanka z dynią w stylu meksykańskim


Bea już zamknęła tegoroczny Festiwal Dyni a ja dopiero zaczynam się rozkręcać dyniowo. Zakupy dyniowe zrobiłam w połowie października i musiały „nabrać mocy urzędowej” :) Teraz na dobre rozkręcam się, co skomentowało Maleństwo: „No wreszcie, już myślałem, że w tym roku dyni nie będziemy jadać”. To tylko pokazuje jak bardzo już przyzwyczaiłam moich Panów do dań dyniowych jadanych jesienią.
Dziś proponuję słonecznie wyglądającą zapiekankę z dynią w stylu meksykańskim, bardzo smaczną, aromatyczną. Ja wykorzystałam do niej gotowane mięso z kury, ale jeszcze lepsze byłoby świeże mięso z kurczaka (ale to moje subiektywne odczucie bo po prostu nie lubię gotowanego mięsa drobiowego).





Zapiekanka z dynią w stylu meksykańskim


300 g mięsa drobiowego (u mnie gotowana pierś z kury rosołowej)
1 spora cebula
1 czerwona papryka
 1 papryczka chilli
300 g dyni piżmowej (lub każdej, która nie rozpadnie się podczas gotowania)
2 ząbki czosnku
4 dojrzałe pomidory (można je zastąpić pomidorami z  puszki)
1 łyżeczka mielonego kuminu
1 ½ łyżeczki mielonej kolendry
½ łyżeczki pieprzu cayenne
½ łyżeczki cukru
sól, pieprz
olej do smażenia

1 szklanka kaszki kukurydzianej
2 ½ szklanki wody
2 łyżki masła
1 duże jajko


Cebulę obrać pokroić w kostkę, Mięso i dynię pokroić w kostkę. Chilli umyć posiekać w paseczki (w zależności od ulubionego smaku pestki zostawić lub usunąć aby złagodzić smak). Czerwoną paprykę umyć i pokroić w paski. Świeże pomidory sparzyć, obrać ze skórki i pokroić w kawałki.
Na patelni rozgrzać olej. Jeśli korzystamy z surowego mięsa, lekko je posolić i podsmażyć do zrumienienia a następnie dodajemy cebulę i smażymy dalej. Jeśli używamy mięsa gotowanego to najpierw podsmażyć cebulę do zeszklenia, a potem dopiero dodać mięso. Całość smażyć, dorzucając paprykę, chilli, rozgnieciony czosnek i przyprawy (kumin, kolendrę, pieprz cayenne). Po chwili dodać kostki dyni, chwilę smażyć (około 2 minut) a następnie dołożyć  pomidory, cukier. Całość dusić przez około 5 minut. Doprawić solą i pieprzem do smaku. Na koniec całość przełożyć do naczynia żaroodpornego.
W międzyczasie należy ugotować kaszkę kukurydzianą, którą po ugotowaniu (jeszcze ciepłą) mieszamy z masłem. Białko jajka ubijamy na pianę. Do kaszki dodajemy żółtko, mieszamy, następnie delikatnie wrabiamy w masę ubite białko. Ciepłą cięgle kaszę rozsmarować na mięsie z warzywami, wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na około 30 minut.
Podawać można z kleksem jogurtu naturalnego.
Smacznego!!!





 To dopiero dyniowy początek. Następny będzie dyniowy sernik, który królował na naszym stole kilka lat temu a potem zapodział się przepis. Cudownym trafem ostatnio robiąc porządek w karteluszkach nakryłam uciekiniera i teraz już się nie wywinie ;)


poniedziałek, 4 listopada 2013

Ene due rabe...

Do godziny 20.00 czekałam na zgłoszenia chętnych na kalendarze. Sierotki w pobliżu nie miałam, sama za sierotę ;) robić nie chciałam zatem pozostało mi zastosować stary sposób wybierania, czyli wyliczankę dobrze wszystkim znaną: "Ene due rabe..."

Niniejszym ogłaszam, że kalendarze znalazły swoich nowych właścicieli, którymi są:

Iwona
i
Olena

Zwyciężczyniom gratuluję, a wszystkim pozostałym polecam zakup tego pięknego (wyjątkowo pięknego) kalendarza na stronie Fundacji i zasilenie tym samym konta biednych i potrzebujących kociaków.

Dla tych jeszcze niezdecydowanych na zachętę pokażę jeszcze jedno zdjęcie kota, które szczególnie mnie chwyciło za serce, pokazując jak ważne jest pomaganie.
Pirat to kot niezwykle piękny, dostojny i wyjątkowy, a dzięki Fundacji mający swój kochający dom mimo, że choroba pozbawiła Go jednego oczka.



niedziela, 3 listopada 2013

Wuzetka bliska ideału

Przypominam, że do jutra do 20.00 przyjmuję zgłoszenia osób chętnych na przygarnięcie kalendarza charytatywnego Fundacji Kocie Życie. Ale zanim ogłoszę kto otrzyma ode mnie kalendarz zapraszam na coś co osłodzi czas oczekiwania.

Trzy lata mieszkania w małym miasteczku w Wielkopolsce (złośliwi twierdzą, że ratusz miejski w tym miasteczku w porze deszczowej jest chowany do stodoły), w niedalekiej odległości mieszkający Teściowie, to szkoła dorosłego i samodzielnego życia, stawiania granic i wytyczania własnego terytorium. Czasem klepanie biedy, czasem poczucie strasznego wyalienowania (środowisko małomiasteczkowe było mi wielkomiejskiej babie całkowicie obce i trudne do zrozumienia i zaakceptowania), czasem poczucie zamknięcia w klatce. Ale te trzy lata to też wspaniały czas dojrzewania, Maleństwo było już na świecie i wszystko kręciło się wokół Niego.
To właśnie tam poznałam smak wuzetki. We Wrocławiu pewnie w cukierniach bywała, ale w domu jakoś nie gościła. Teściowa często kupowała pyszną wuzetkę w sklepie na Rynku w Krotoszynie i częstowała nas. Mimo, że czekolada i ciasta czekoladowe nie należą do ulubionych to temu ciastu nie potrafiłam się nigdy oprzeć.
Kilka razy próbowałam odtworzyć jej smak, ale nigdy mi się nie udawało, teraz efekt jest bliski ideału i zasługuje na zapamiętanie.
Na szczególne podziękowanie zasługuje pewna Psotna Babka, która podpowiedziała mi jak zrobić polewę czekoladową (wiem, ze to banalnie proste, ale mnie do tej pory nie wychodziła).


Wuzetka


6 jaj
1 szklanka cukru
1 szklanka mąki
1/3 szklanki mąki ziemniaczanej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
4 łyżki kakao
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
szczypta soli

do nasączenia:
300 ml wody
50 ml rumu
sok z 1 cytryny
6 łyżeczek cukru

do przełożenia:
500 ml kremówki
cukier puder (do smaku)
ew. śmietanfix

polewa:
100 g czekolady kulinarnej (miałam z Lidla)
100 ml kremówki


Białka ze szczyptą soli ubić na sztywną pianę. Powoli dodawać cukier cały czas ubijając. Następnie dodajemy po jednym żółtku oraz ekstrakt waniliowy też ubijając masę. Obie mąki, proszek do pieczenia i kakao wymieszać ze sobą i przesiać (zwłaszcza ważne jest to dla kakao). Sypkie składniki dodawać porcjami do masy jajecznej delikatnie mieszając całość. Blaszkę (24x28 cm.) wyłożyć papierem do pieczenia, wyłożyć ciasto i wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na około 45 minut (pieczemy do suchego patyczka).
Upieczone ciasto studzimy.
Przygotowujemy poncz do nasączenia. Zimne ciasto rozkrawamy w połowie, każdą część dokładnie nasączamy.
Śmietanę ubić, dosłodzić do smaku (każdy ma inne poczucie smaku, dlatego nie podaję ile cukru dodać). Na jednej części ciasta rozłożyć ubitą śmietanę, przykryć drugim blatem nasączonego ciasta.
Czekoladę drobno posiekać. Śmietanę do polewy zagotować i taką gorącą wlać do miseczki z czekoladą. Tak długo mieszać aż uzyskamy gładką masę. Tak przygotowaną polewę rozprowadzić na powierzchni ciasta.
Po zastygnięciu polewy można kroić i podawać.

Smacznego!!!