wtorek, 30 sierpnia 2011

Turecka zupa jogurtowa

Bardzo lubię zupy i dlatego wszędzie gdzie jestem staram się je jeść, aby mieć na nie kolejne pomysły. Podczas pobytu w Stambule jadłam zupę jogurtową, która bardzo mi posmakowała. Lato powoli chyli się ku końcowi, więc znów zaczyna się dla mnie sezon na zupy. Przyszła pora na turecką zupę jogurtową. Z jednej strony jest dość lekka w smaku, a z drugiej sycąca za sprawą ryżu.
Polecam tę prostą w wykonaniu, ale niezwykle smaczną zupę.



Zupa jogurtowa

(przepis jest kompilacją licznych przepisów znalezionych w książkach kucharskich i w internecie)
1 l bulionu drobiowego
500 g jogurtu typu bałkańskiego
100 g ryżu
1 łyżka mąki
2 żółtka
sól, pieprz
2 łyżki suchej mięty
2 łyżki masła 

W bulionie ugotować ryż (nie do pełnej miękkości), w tym czasie dokładnie wymieszać ze sobą w misce mąkę, jogurt i żółtka. Masa musi być idealnie gładka. Należy ją odrobinę posolić i dodać pół szklanki zimnej wody. Ponownie wymieszać. Kiedy ryż się ugotuje należy zahartować jogurt gorącym bulionem, wymieszać, a następnie wlać całość do gotującego się bulionu intensywnie mieszając. Całość zagotować, mieszając cały czas. Następnie na patelni rozpuścić masło, wsypać do niego suszoną miętę. Do miseczek nalać zupy a po wierzchu polać masłem miętowym.

Smacznego!


Przepis pragnę dołaczyć do letniego festiwalu zupy

sobota, 27 sierpnia 2011

Ölűdeniz i jego atrakcje

Ponieważ padło kilka pytań pod moim adresem co do miejsca spędzania wakacji w Tucji postanowiłam osobny post poświęcić Ölűdeniz. Kurort oddalony jest o 14 kilometrów od Fethiye, swego czasu stanowił niemal raj na ziemi. Niestety intensywny rozwój turystyki doprowadził, że piękne piaszczyste plaże Błękitnej Laguny zostały częściowo zniszczone. Na szczęście sama Laguna została objęta ochroną a w miasteczku panują dość rygorystyczne warunki zabudowy. Powstające tu budynki, niezależnie czy hotelowe czy inne nie mogą mieć więcej niż 4 piętra. Taka zabudowa plus ograniczenie powierzchnią nadającą się do zabudowy, zatoka otoczona jest z trzech stron wysokimi górami, powoduje, że kurort, mimo wszystko pozostaje dość kameralny. Obejście całego centrum miasteczka nie zajmie więcej niż pół godziny. Ölűdeniz szczególnie upodobali sobie Brytyjczycy, to oni stanowią lwią część wczasowiczów. Niestety ma to odzwierciedlanie choćby w restauracjach, które zamiast serwować fantastyczne tureckie potrawy postawiły na ulubione jedzenie Brytyjczyków: rybę z frytkami, angielskie śniadanie, hamburgery itp. specjały dostępne są wszędzie.
Na szczęście My odkryłyśmy obok naszego hotelu wspaniałe miejsce gdzie głównie stołowali się Turcy.
Można było zjeść gozleme, czyli rodzaj podpłomyków z różnymi farszami



Lub manti, czyli miniaturowe pierożki z mięsem


i podawane z jogurtem i smakową oliwą


Poza Błękitną Laguną Ölűdeniz przyciąga wszystkich spragnionych mocnych wrażeń. To tutaj panują jedne z najlepszych warunków na świecie do uprawiania paraglidingu. Wszystkie miejscowe biura podróży oferują możliwość skoku na paraglidzie wraz z instruktorem z góry Babadag (1960 m.n.p.m.). Podobno widoki z takiego lotu są niezapomniane, wierzę na słowo, ale sama nigdy bym się nie odważyła na taki lot. Lądowisko znajduje się na plaży miejskiej w Ölűdeniz.



Ci, którym się znudzi leżenie na plaży, czy przy hotelowym basenie, mogą wybrać się na liczne wycieczki. Z Ölűdeniz można pojechać np. do Efezu, Pamukkale, wybrać się na rejs statkiem po okolicznych wyspach, odwiedzić kanion Saklikent czy miejsce rozrodu żółwi Careta Careta.
I jeszcze na kilka słów zasługuje hotel w którym mieszkałyśmy. To Perdikia, mały i bardzo kameralny trzygwiazdkowy hotel, niezwykle czysty z bardzo miła obsługą. Położony na uboczu, ale za to bliziutko plaży.




Jednak jeśli ktoś lubi gwar i wiele rozrywek nie tylko dziennych ale i nocnych to chyba powinien poszukać innego miejsca w Turcji na spędzanie urlopu.

piątek, 26 sierpnia 2011

Pełne przygód wakacje w Turcji

Obiecałam kilku osobom relację z tureckiej części wakacji, więc pora zacząć spełniać obietnice. Wakacje były wspaniałe, wiele się działo, sporo widziałam i bardzo polubiłam ten kraj. Nie podejrzewałam, że ma tak wiele do zaoferowania turystom. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Są fantastyczne zabytki, piękna i fascynująca przyroda, cudowne plaże, ciepłe morze i doskonała kuchnia. Ale zanim o tych wspaniałościach więcej napiszę muszę opowiedzieć moje przygody z podróży, bo mimo, że nie zawsze było mi wesoło i tak wspominam bardzo dobrze tydzień w Oludeniz.
Wszystko zaczęło się na lotnisku we Wrocławiu. Tak się złożyło, że obie z koleżanką bardzo sprawnie odebrałyśmy od przedstawiciela biura podróży nasze dokumenty i jako pierwsze dotarłyśmy do okienka wydającego karty pokładowe. Kto mnie zna to wie, że do małych nie należę, więc miejsce w samolocie staram się dostosować do moich gabarytów. Poprosiłyśmy panią w okienku o miejsca przy wyjściu awaryjnym, bo tam przerwy między fotelami są całkiem spore. Ucieszyłyśmy się bardzo, kiedy pani dała nam karty pokładowe ze słowami: „macie panie miejsca w rzędzie 13 przy wyjściu awaryjnym”. Niestety szczęście trwało tylko do chwili wejścia na pokład samolotu. Tam okazało się, że Turcy są bardzo przesądni i nie ma w samolocie rzędu 13 :) Nikt z tureckiej obsługi nie potrafił nam powiedzieć co mamy zrobić więc czekaliśmy (sprawa dotyczyła w sumie 6 osób) coraz bardziej niecierpliwie na rozwiązanie problemu. Ludzi przybywało, ostatnie wolne miejsca były zajmowane, a my dalej staliśmy przy wejściu. Na szczęście pojawił się ktoś z obsługi lotniska i po kilku minutach ustalił, że w zamian za rząd 13 w samolocie jest rząd 31. Odetchnęliśmy z ulgą, niestety miejsca na nogi w tym rzędzie było mniej niż w standardowych rzędach, ale najważniejsze dla nas było to, że lecimy na nasze wakacje.
Niestety nie była to moja ostatnia przygoda lotniskowa. Przy powrocie było dużo mniej zabawnie. Przy okienku okazało się, że nie ma mnie na liście pasażerów i w związku z tym, mimo, że mam bilet nie zostanie mi wydana karta pokładowa. Rezydentka po wysadzeniu nas z autobusu transferowego przed lotniskiem poszła w sobie tylko znanym kierunku. Na szczęście ktoś miał numer telefonu do Niej, zadzwoniłam i usłyszałam, że mam się nie martwić bo to „norma i każdego dnia mają miejsce takie nieporozumienia i mam cierpliwie czekać”. No cóż, cierpliwość nie jest moją cnotą, poza tym wszyscy się odprawili, poszli do sali odlotów a ja zostałam tam sama (może niezupełnie, bo Ania była ze mną, ale powinna była już iść aby zdążyć wsiąść do samolotu). Niestety nie jestem angielskojęzyczna, co było dla mnie dodatkowym stresem. Po ponad godzinie pojawił się jakiś człowiek wyższy rangą i kazał mnie dopisać do listy pasażerów i wydać kartę pokładową. Tym sposobem na ostatnią chwilę wszystko zostało pozytywnie załatwione. Byłam bardzo szczęśliwa, ale jeszcze bardziej roztrzęsiona. Nikomu nie życzę takich sytuacji i pocieszenie w stylu Rezydentki, że to norma na mnie nie działa.
Ale się rozpisałam, pora pokazać chociaż kilka migawek z Oludeniz. Jako, że pierwszy dzień pobytu potraktowałyśmy całkowicie relaksowo, to oczywiście spędziłyśmy go na plaży, wyjątkowo pięknej plaży.




środa, 24 sierpnia 2011

Cukiniowa wariacja na temat baby ziemniaczanej

Czy lubicie babę ziemniaczaną? Ja bardzo lubię, ale nie robię jej zbyt często bo jest dość tłusta i ciężkostrawna. Moja dzisiejsza wersja dania jest dużo lżejsza a równie smaczna.


Cukiniowa baba z bundzem

Składniki:
½ kg cukinii utartej na grubych oczkach
200 g bundzu pokrojonego w centymetrową kostkę
2 jajka
1 ząbek czosnku (rozgnieciony)
posiekany pęczek natki pietruszki
łyżka posiekanej świeżej mięty
2 łyżki mąki
3 łyżki kaszy manny (suchej)
sól, pieprz
oliwa do wysmarowania naczynia żaroodpornego
Do posypania:
2 łyżki utartego parmezanu wymieszanego z 2 łyżkami bułki tartej

W misce wymieszać składniki baby, doprawić solą i pieprzem. Wyłożyć do nasmarowanego oliwą naczynia żaroodpornego. Wierzch posypać mieszanką parmezanu i bułki tartej a następnie wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni. Piec około 50 minut, aż wierzch ładnie się zrumieni. Wyjąć z piekarnika, odczekać 5 minut i podawać.
Smacznego!

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Pożegnanie Krety i bardzo mieszane uczucia

Pora pożegnać się z Kretą. Ostanie miejsca odwiedzone przez nas były wyjątkowe. Przede wszystkim pojechaliśmy na półwysep Akrotiri, gdzie można zwiedzać kolejne monastyry. Agia Triada został wybudowany w XVII wieku na zlecenie pewnego wenecjanina, który przeszedł na prawosławie. Po raz kolejny przekonuję się, że klasztory, niezależnie od tego czy katolickie czy prawosławne, są miejscami w których życie toczy się innym tempem, zdecydowanie mogłabym w nich spędzać sporo czasu.





Na koniec pojechaliśmy do Maleme. To jedna z wielu miejscowości turystycznych, ale wyróżnia ją obecność cmentarza z czasów II Wojny Światowej. Co w tym niezwykłego? Nic poza tym, że jest to cmentarz żołnierzy niemieckich. Przy wejściu znajduje się mała wystawa poświęcona niemieckiej inwazji na Kretę. Pokazane są zdjęcia z czasów wojny, w tym zdjęcia pochowanych tu żołnierzy. Ze zdjęć uśmiechają się umundurowani młodzi mężczyźni. Muszę przyznać, że zrobiło to na mnie dziwne wrażenie. W gardle stała mi kula, której nie byłam w stanie przełknąć. Odebrałam to tak jakby ktoś chciał oddać cześć tym co polegli. Ale przecież to byli agresorzy, nie ofiary. Obudził się we mnie jakiś wewnętrzny sprzeciw. Ale jeszcze bardziej sprzeczne uczucia obudziły się kiedy popatrzyłam na tablice nagrobne. Zdecydowana większość pochowanych, to chłopcy w wieku mojego Maleństwa lub młodszych. Tego było dla mnie za wiele. Nie potrafię nadal określić co przeważa w moich uczuciach, pewien sprzeciw przeciwko martyrologii żołnierzy niemieckich czy żal, że tak wielu młodych chłopców straciło życie w tak strasznych okolicznościach. Gula w gardle stoi mi znowu i pewnie zawsze jak tylko wspomnę ten cmentarz wróci na to miejsce. Oby już nigdy żadna wojna nie spowodowała bezsensownej śmierci tylu ludzi.



sobota, 20 sierpnia 2011

Czeski gulasz piwny

Comiesięczne kilkudniowe wyjazdy W. do Pragi mają swoją dobrą stronę – zawsze mam zapas czeskiego piwa. Kiedy Kasia zaproponowała wspólne gotowanie czyli sobotę z czeskim gulaszem piwnym chętnie zgłosiłam się do zabawy, bo jak zawsze w lodówce stało jakaś buteleczka bursztynowego nektaru. Oprócz mnie gulasz gotowały Ola, Iza, Kasia i Asia (mam nadzieję, że nikogo nie pominłęam ani nie pomyliłam)


Czeski gulasz piwny  (cytuję przepis otrzymany od Kasi)

50 dag łopatki wieprzowej lub innego dobrego mięska
2 duże cebula
2 kromki chleba razowego
1/2 butelki l piwa jasnego
3 łyżki masła ghee lub sklarowanego masła lub smalcu
1 łyżka mąki do obtoczenia mięsa
sól, pieprz, mielony kminek, ostra i słodka papryka w proszku, ziele angielskie (5 ziarenek), pieprz w kulkach (9 ziarenek), 2 listki laurowe

Mięso pokroić w kostkę, obtoczyć w mące, obsmażyć na gorącym tłuszczu na dużym ogniu, mieszając, a jak odparuje wrzucić cebulę pokrojoną w kostkę i podsmażyć. Dodać całe przyprawy, zalać połową szklanki piwa i dusić ok. 40 min. (jeśli robi się z wołowiny, trzeba dusić w pierwszej fazie ok. 2h!), podlewając wodą jeśli trzeba. Potem dodać sól, kminek, ostrą paprykę, pokruszony chleb i resztę piwa. Dusić się, aż chleb się całkowicie rozpadnie i do miękkości mięsa. Później jeszcze ewentualnie doprawić. Trzeba go robić poprzedniego dnia przed podaniem, gdyż przez noc składniki się przegryzają i dopiero wtedy smakuje idealnie.

Moi mężczyźni byli zachwyceni, choć Maleństwo nie byłoby sobą, gdyby nie pomarudziło, że nie zrobiłam do niego knedlika, ale ja miałam ochotę na naszą swojską kaszę jęczmienną. W zestawie z duszoną z białym winem kapustą (testowałam nowy przepis, a że jest warta grzechu zasługuje na osobny wpis) i kaszą, gulasz był przepyszny.


Takie smaki przywołują liczne wspomnienia z wypadów, krótszych i dłuższych do naszych południowych sąsiadów. Tym razem jeszcze kilka zdjęć z Harrachova.



piątek, 19 sierpnia 2011

Wspomnienie dzieciństwa, czyli racuchy drożdżowe z jabłkami

Każdy pewnie ma smaki, które kojarzą się z czasem dzieciństwa. Ja takich smaków mam sporo, a jednym z nich są właśnie racuchy drożdżowe. Mogą być z jabłkami ale równie dobrze smakują bez niczego. Są po prostu pyszne!



Drożdżowe racuchy z jabłkami

2,5 szklanki mąki
2 jajka
1,5 szklanki ciepłego mleka (ilość orientacyjna, wszystko zależy od mąki)
2 łyżki cukru
3 dag drożdży
3 jabłka
sól
olej do smażenia
cukier puder z dodatkiem cukru waniliowego do posypania

Drożdże rozkruszyć, zasypać cukrem i poczekać aż się rozpuszczą. Do miski wsypać przesianą mąkę, zrobić dołek, do którego wlać drożdże, roztrzepane ze szczyptą soli jajka, mleko. Wyrobić ciasto o konsystencji gęstej śmietany. Do przygotowanego ciasta dodać jabłka (ja je obieram  i trę na grubuch oczkach tarki) wymieszać wszystko i zostawić do wyrośnięcia. Kłaść łyżką małe placki na rozgrzany tłuszcz i smażyć z obu stron. Odsączyć z nadmiaru tłuszczu na ręczniku papierowym a następnie posypać cukrem pudrem i podawać.
Smacznego!

czwartek, 18 sierpnia 2011

Fassolakia freska mé domata i Polirrhinia

 

Fassolakia freska mé domata – duszona fasolka szparagowa z pomidorami


½ kg zielonej fasolki szparagowej
¼ kg pomidorów
1 papryka
1 cebula
natka pietruszki
2 ząbki czosnku
sól, pieprz, oliwa z oliwek

Umytą, oczyszczoną fasolkę przekroić na połówki. Pomidory sparzyć, obrać ze skórki i pokroić na małe kawałki. Cebulę obrać i pokroić w piórka. Paprykę oczyścić i pokroić w paseczki. W rondlu rozgrzać sporą porcję oliwy z oliwek, zeszklić cebulę, dodać pokrojony na plasterki czosnek, fasolkę i paprykę. Smażyć całość przez około 5 minut. Dodać pomidory, sól, pieprz, odrobinę wody i dusić całość przez około 40 minut. Pod koniec duszenia dodać posiekaną natkę pietruszki, ostatecznie doprawić.
Podawać na ciepło lub na zimno jako sałatkę lub zakąskę. Osobiście wolę to danie na ciepło.
Smacznego!

Nad zatoką Kissamou, w głębi lądu, znajdują się ruiny starożytnego miasta Polirrhinia. Rozpościera się stąd wspaniały widok na zatokę.


Niestety pozostałości z czasów starożytnych są bardzo skromne.



Trochę lepiej zachowały się ruiny twierdzy.

 


Kozy, których tutaj sporo się pasie, lubią włazić na pochyła drzewa :)

środa, 17 sierpnia 2011

Wiedziałam, że tak będzie :)

Wróciłam z Oudeniz w Turcji i wrażenia z tego cudownego kraju zupełnie przyćmiły te z Krety. Wiedziałam, że jeśli nie skończę relacji z greckich wakacji przed tymi tureckimi, będzie mi trudno to zrobić. Ale ponieważ nie lubię rzeczy rozpoczętych i porzuconych, dlatego konsekwentnie będę jeszcze pisała o Krecie.
Dziś przyszła pora na Chanię. Miasto ma około 60 tysięcy mieszkanców. Jego początki sięgają czasów przedgreckich. Historia tego miejsca jest bardzo bogata, naznaczona kolejnymi kulturami: rzymską, bizantyjską, arabską i wenecką. Pisałam już przy okazji Retymnonu, że miasto bardzo nam się spodobało, gdyż ma swój niepowtarzalny klimat i urok. Można godzinami włóczyć się po wąskich i krętych zaułkach starego miasta i podziwiać mieszaninę kultur, pamiątki historii, cieszyć oczy pięknym morzem i portem.


Minaret meczetu razem z wieżą kościelną współistnieją i nikomu nie przeszkadza sąsiedztwo


Weneckie arsenały niegdyś służyły jako warsztaty okrętowe i miejsce zimowania galer handlowych


Piękne domy z czasów zarówno weneckich jak i tureckich nadają temu miastu niepowtrarzalny charakter



 Mała forteca gdzie zarówno w czasach weneckich jak i tureckich dokonywano egzekucji


Jeśli komuś się znudzi włóczenie na własnych nogach może skorzystać z usług jednego z wielu dorożkarzy
(w tle Meczet Janczarów)


Ktoś kto lubi oglądać miejscowe specjały koniecznie powinien się wybrać na halę targową. Bogactwo oliwek, serów, przypraw, oliwy, mięsa, ryb zachęca do skosztowania greckiej kuchni.



c.d.n.


poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Kolejny kawałek wakacyjnych wojaży - już ostatni w tym roku

Za dwie godzinki znikam na kolejny tydzień. Tym razem lecę na wakacje z moją koleżanką, a właściwie przyjaciółką. Znamy się od kiedy moja pamieć sięga, wychowywałyśmy się razem, kłóciłyśmy się zawzięcie, ale mimo 40 lat znajomości wciąż mamy ochotę na wspólne wakacje. Cudownie jest mieć kogoś takiego. W. w pracy, urlop mu się skończył. Maleństwo z Mamusią już nie chce jeździć, z resztą dziwne by było gdyby dorosły syn chciał jeździć z mamusią, więc pozostaje miłe damskie towarzystwo albo siedzenie w domu. Cieszę się, że mam kogoś takiego i nie muszę siedzieć w domu.
Mam nadzieję, że nie tylko wrażenia i zdjęcia przywiozę, ale i liczne inspiracje kulinarne, bo kuchnia turecka, wbrew moim wcześniejszym obawom, jest bogata w smaki i bardzo mi smakuje.


niedziela, 7 sierpnia 2011

Tarta z cukinią i mięsem mielonym

Jutro wyjeżdżam z koleżanką na tygodniowe wakacje, a jak znam moich Panów nie będą sobie gotować obiadów. Musiałam zatem coś zrobić z kilkoma produktami zalegającymi w lodówce. W ten sposób powstał przepis wart tego, aby go zapamiętać i powtarzać. Tarta wyszła pyszna, świetnie nadaje się na szybki obiad. 





Tarta z cukinią i mięsem mielonym

1 opakowanie ciasta francuskiego
1 cukinia
1 cebula
30 dag mięsa mielonego (u mnie z indyka)
1/2 kg pomidorów (lub puszka pomidorów)
1 ząbek czosnku
1 łyżeczka cukru (jak zawsze gdy dodaję pomidory)
1 łyżeczka oregano
1/4 łyżeczki ostrej papryki
1 łyżeczka słodkiej papryki
sól, pieprz
oliwa
jajko do posmarowania ciasta (opcjonalnie)

Mięso mielone podsmażyć na oliwie, dodać przyprawy, pomidory i dusić aż do całkowitego wyparowania płynu. Doprawić do smaku. Odstawić do ostygnięcia. Cebulę pokroić na talarki, lekko zeszklić i również odstawić. Cukinię bez obierania pokroić na cieniutkie plasterki. Formę do tarty wyłożyć ciastem francuskim, obciążyć i podpiec w 190 stopniach przez 15 minut. Następnie wyjąć ciasto z pieca, zdjąć obciążającą porcelankę (groch) i posmarować roztrzepanym jajkiem. Na tak przygotowane ciasto układać dachówkowo plasterki cukinii, na nie położyć mięso a wszystko przykryć krążkami cebuli. Wstawić do piekarnika na kolejne 15 minut. Wyjąć z pieca i podawać na groąco.
Smacznego!