piątek, 31 grudnia 2010

Mam słabość do małych kamiennych domków

Zawsze coś mnie pociągało w małych domkach, stojących na uboczu, z dala od zgiełku i tłumu, ale teraz już wiem, że jest takie miejsce, gdzie bardzo chciałabym żyć, właśnie w małym kamiennym domku krytym trzciną i obrośniętym hortensjami, a okiennice powinny mieć kolor kobaltowy.
Bretania, bo o niej chcę napisać, zachwyciła mnie pierwszy raz sporo lat temu. Potem często wracałam do niej we wspomnieniach, ale racjonalna część mojej duszy mówiła mi, że nic tam specjalnego nie ma, a wspomnienia są piękne, bo wakacje były fantastyczne i nie ma znaczenia gdzie się one odbyły. Wielokrotnie planowałam ponownie pojechać do Bretanii, ale zawsze coś albo ktoś w tym przeszkodził. Dopiero w tym roku udało nam się dotrzeć do Finistere, francuskiego „końca świata” i potwierdzić moją miłość do tego regionu.
Pomyślicie pewnie, kolejna zadęta w sobie baba, snobka lubiąca zarozumiałych Francuzów. Pewnie po trosze tak jest, ale Bretania nie jest typowym francuskim regionem, jest zupełnie specyficzną krainą z piękną, dziką przyrodą, odmienną kulturą a nawet odmiennym językiem.
Zacytuje może przewodnik Pacala, bo on chyba najlepiej odpowiada moim odczuciom.”Charakteru Bretanii nie ucieleśnia żaden poszczególny region, a już z pewnością żadne konkretne miasto w tej prowincji. Przez pokolenia Bretończycy ryzykowali życiem uprawiając rybołówstwo i handel morski na wzburzonych wodach Atlantyku, a w głębi prowincji usiłowali wydrzeć jałowej ziemi jakiś plon. Ta twardość i niezłomność, przesycona jest na wskroś kulturą celtycką: Bretończycy są mistyczni, muzykalni, czasem skłonni do melancholii, czasem energiczni i pełni ducha.(...) Bretania nigdy nie była równie ekspansjonistyczna i dostatnia, jak sąsiednia Normandia, jednakże zachowała suwerenność aż do XVI wieku. (...) Stopień autonomii Bretanii został z czasem zredukowany niemal do statusu kolonii. Język bretoński został stopniowo wykorzeniony.”


Stroje ludowe nadal istnieją i są noszone w czasie świąt, ja mogłam je podziwiać tylko na pocztówkach i zdjęciach.

Dziś powoli próbuje się przywrócić odrębność językową, wszystkie nazwy, zarówno urzędów jak i nazw miast na znakach drogowych pisane są w dwóch językach,



 ale niestety nie udało mi się usłyszeć żywego bretońskiego na ulicy. Nie wiem, czy nikt już nie mówi na co dzień tym językiem, czy nie byłam jeszcze na wystarczająco głębokiej prowincji.

Wszystkim życzę szczęśliwego Nowego Roku, pomyślności, miłości a przede wszystkim zdrowia!

czwartek, 30 grudnia 2010

„Jestem herbaciarą”

Jeśli można podzielić ludzi na tych, co nie mogą żyć bez kawy i tych, dla których nie ma życia bez herbaty, to ja należę do tej drugiej kategorii. Wypijam jej ogromne ilości i to wielu różnych gatunków, ale wolę nic nie pić, niż męczyć się byle jaką herbatą. Najczęściej pijam czarną herbatę, a moją faworytką jest darjeeling. Wiem, że nie każdemu ona smakuje, ale dla mnie to rolls royce wśród herbat. W mojej szafce z herbatami zawsze znajdzie się też kilka rodzajów herbat aromatyzowanych (obowiązkowo dobry earl gray) musi być jakiś pu-erh i od jakiegoś czasu goszczą też herbaty zielone. Odkrycie smaku zielonej herbaty zawdzięczam wspomnianym wcześniej paniom Małgosi i Dorocie, które zorganizowały spotkanie poświęcone właśnie zielonym herbatom i rytuałowi parzenia herbaty w Japonii i Korei. Ceremonie w obu tych krajach mają swoją specyfikę, różnią się, ale łączy je wyjątkowość sposobu picia herbaty. W Japonii są specjalne domy, w których można uczestniczyć w rytualnym parzeniu herbaty  Tam mistrz ceremonii, który uczy się całymi latami, aby nabrać wprawy w każdym wystudiowanym ruchu, przygotowuje ten wyjątkowy napój. Wszystko odbywa się niespiesznie, każdy ruch ma swój cel i jest ściśle określony. Herbatą, którą się w ten sposób przygotowuje jest matcha Gotowa herbata wygląda trochę jak błotko z bagien Shreka, zapach też ma dość specyficzny, ale w smaku jest bardzo dobra. Jednak najważniejsze, pobudza zdecydowanie mocniej niż mocna herbata czy nawet kawa. Uczestnicząc w ceremonii, należy pamiętać, że w czasie jej trwania należy rozmawiać wyłącznie o tym co związane z herbatą i jej parzeniem, a mistrz ceremonii w pierwszej kolejności podaje herbatę gościowi honorowemu.
W Korei parzy się herbatę również podczas specjalnego ceremoniału, ale mam wrażenie, że jest trochę uproszczony. Podczas ceremonii koreańskiej, w której uczestniczyłam zaparzona została herbata chryzantemowa. Mogę tylko westchnąć z tęsknoty, bo nigdzie nie udało mi się jej kupić, a smak i aromat był dla mnie fantastyczny. Nie lubię herbaty jaśminowej, bo w moim przekonaniu jest zbyt pachnąca, jakby ktoś ją perfumami zaprawiona. Chryzantemowa herbata też ma kwiatowy zapach i aromat, ale zdecydowanie delikatniejszy.
Na co dzień chętnie pijam genmaiche, to zielona japońska herbata wzbogacona o prażone ziarna ryżu. Herbata ma lekko orzechowy ale i orzeźwiający smak.
 Filiżanka herbaty wspaniale pasuje na zakończenie każdego posiłku, nie tylko japońskiego.
Spróbujcie sami, może jak ja zasmakujecie w bogactwie smaków herbat.

Tutaj można zerknąć na relację ze spotkania

środa, 29 grudnia 2010

Najnowsza fascynacja

Witam serdecznie!
Bardzo długo wahałam się zastanawiając się czy zakładanie bloga ma sens, czy kogokolwiek zainteresują moje impresje z podróży, gotowania i życia jako takiego. Jednak postanowiłam spróbować, może akurat coś z tego wyjdzie, a jak nie to trudno, ale bedę wiedziała, że spróbowałam swoich sił.
Moją najnowszą fascynacją jest Japonia i Korea. Stało się to za sprawą wyjątkowej kobiety, Pni Małgosi, którą poznałam blisko dwa lata temu i nadal mnie zadziwia i nadal Ją podziwiam. Ostatnimi czasy Pani Małgosia wraz z Panią Dorotą organizują spotkania pod wspólną nazwą "Planeta Azja". Obie panie nie tylko są miłośniczkami wspomnianych przeze mnie krajów ale mają o nich wyjątkową wiedzę, pochodzącą nie tylko z książek, ale i z własnych doświadczeń. Pierwsze spotkanie poświęcone było kimonom. http://www.terrasudeta.com/PlanetaAzja/PA-2010-09-06_07-Kimono_Session-Relacja.pdf Jak można zobaczyć w relacji goście nie tylko dowiedzieli się o historii kimon, ale przede wszystkim mogli ubrać się w oryginalne japońskie kimona, skarpetki zapinane na guziczki i niesamowite buty, które wymagają nauczenia się sztuki chodzenia. Teraz już się wcale nie dziwię, że Japonki chodzą bardzo mocno wyprostowane i są jakby sztywne - sprawia to ich strój a zwłaszcza pas obi, który skojarzył mi się troche z gorsetem noszonym przez nasze praprababcie.
To piękne jedwabne kimono ślubne należy do wyjątkowej kolekcji tych strojów Pani Małgosi. Ja wybrałam jednak inne, czarne w złote żurawie. Czułam się na tyle wyjątkowo, że chciałabym móc jeszcze kiedyś ubrać się w tradycyjny japoński strój i tak ubrana uczestniczyć w ceremonii parzenia herbaty. Ale to już inna historia.