poniedziałek, 31 grudnia 2012

Zupa na poniedziałek – trippa alla romana



Trippa alla romana brzmi świetnie, prawda? Po polsku już nie jest tak fajnie, przynajmniej dla niektórych – flaki po rzymsku, ale nie nazwa jest ważna a smak. Przepis za mną „chodził” od dobrego roku i jak w podobnych przypadkach bardzo żałuję, że tak długo nie został przeze mnie wypróbowany. Moja intuicja od początku podpowiadała mi, że danie wyjdzie pyszne, choć niepokoił mnie jeden składnik, a mianowicie mielone goździki. Do tej pory korzystałam z nich chętnie ale w przypadku dań słodkich, a tutaj w jak najbardziej wytrawnej potrawie sprawdziły się idealnie. Przepis, który stanowił bazę znalazłam w książce Marleny de Blasi, jednak czytając inne przepisy na tą potrawę zdecydowałam się na drobne zmiany.



Efekt przerósł nasze oczekiwania. Polecam na gorące danie podczas karnawałowej imprezy lub po prostu na rodzinny obiad.


Trippa alla romana – flaki po rzymsku


900g zblanszowanych flaków wołowych
85 g boczku wędzonego (nie miałam pancetty)
2 łyżki oliwy
4 duże ząbki czosnku
1 cebula
1 marchew
kawałek selera
1 puszka (400 g) pomidorów w sosie własnym
1 liść laurowy
½ łyżeczki mielonych goździków
1 ½ szklanki białego wina
2 szklanki rosołu drobiowego
½ łyżeczki suszonej i pokruszonej chili
ser pecorino świeżo utarty (nie miałam więc podałam parmezan)
garść posiekanych liści świeżej mięty
sól, pieprz

Korzystając z gotowych blanszowanych flaków zawsze je obgotowuję zmieniając kilkakrotnie wodę. Jakoś mam wątpliwości, czy są właściwie oczyszczone, poza tym znacząco wpływa to na aromat ostatecznej potrawy. Kiedy mamy już przygotowane flaki zabieramy się do przygotowania zupy.

Na rozgrzanej oliwie podsmażyć boczek wędzony z pokrojoną w kostkę cebulą, aż cebula się ładnie zeszkli. Wrzucić następnie marchew i seler, smażyć przez kolejne 3 minuty uważając aby cebula nie zbrązowiała. Do garnka żeliwnego wrzucić flaki, przesmażony boczek, cebulę, warzywa, dodać pomidory, wlać wino i bulion. Dodać przyprawy, całość zagotować, przykryć i nie otwierając gotować przez około 1 ½ godziny. (Ja ułatwiłam sobie zadanie wlewając wszystkie składniki do sporego ceramicznego garnka i wstawiłam go do piekarnika nagrzanego do 180 stopni.) Po tym czasie sprawdzić, czy zbyt dużo płynu nie odparowało (u mnie prawie nic nie odparowało) uzupełnić brakujący płyn winem, doprawić solą, pieprzem i można podawać z dodatkiem świeżej mięty i sera pecorino (moim zdaniem parmezan sprawdził się doskonale). Danie podobno smakuje jeszcze lepiej następnego dnia. My nie mieliśmy okazji sprawdzić, wszystko zniknęło w jeden dzień.
Smacznego!!!



Ostatnio blog został zdominowany zdjęciami Filonki, Bunia gotowa się już całkiem obrazić za zaniedbywanie J dlatego dziś pokazuję Mega Sfoszoną stateczną Damę, która też lubi serfować w internecie.



I oczywiście nie może dziś zabraknąć życzeń noworocznych.

Szczęśliwego Nowego 2013 Roku!!
Oby ten Nowy Rok nie był gorszy od mijającego i każdemu przyniósł wiele radosnych chwil.!




sobota, 29 grudnia 2012

Sernik puch na drugie urodziny bloga



Trudno mi uwierzyć w drugie urodziny bloga. Z jednej strony nachodzą mnie myśli: „Jak to drugie urodziny??? Przecież bloguję od zawsze, a nie ledwo od dwóch lat???”. A z drugiej strony: „Już dwa lata???? I ciągle mi się chce i mam coraz więcej planów? To przecież do mnie niepodobne”.
Wątpliwości jednak nie ma, dziś mijają dwa lata jak przez przypadek zapoczątkowałam nową erę w moim dojrzałym życiu. W życiu ustabilizowanym, ze wspierającym mężem, z dorosłym synem, kotem i niespożytym apetytem na życie. A jednak czegoś mi w nim brakowało. Prowadzenie bloga nadało sens mojej pasji a właściwie moim pasjom: gotowaniu i podróżowaniu.

Wszystkim, którzy zaglądają do mnie serdecznie dziękuję za czas mi poświęcany a komentującym za każde słowo zostawiane w komentarzach.



Sernik puch z malinowo – różaną konfiturą


ciasto:
20 dag mąki (u mnie krupczatka)
10 dag masła
10 dag cukru
1 jajko
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
cukier waniliowy

pół szklanki dobrego dżemu lub konfitury malinowej + 4 łyżki ucieranych płatków róży z cukrem wymieszane razem

masa serowa:
1 kg mielonego białego sera (zdecydowanie wolę ser sama zmielić niż kupować ten w wiaderkach)
1 szklanka cukru
2 łyżeczki ekstraktu waniliowego
400 ml śmietany 30 % (mocno schłodzona)
8 jaj
2 budynie śmietankowe (proszek)

czekolada mleczna na polewę


Zagnieść ciasto, wstawić do lodówki na ½ godziny. Schłodzone ciasto utrzeć na tarce z grubymi oczkami na wyłożoną papierem do pieczenia blaszkę (33 cm x 25 cm). Ciasto rozsypać w miarę równomiernie na całej powierzchni. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 200 stopni na 10 minut. Podpieczone ciasto wyjąć z piekarnika a temperaturę w nim zmniejszyć do 180 stopni. Kiedy ciasto się piecze ser zmiksować z żółtkami, cukrem, ekstraktem waniliowym i budyniami śmietankowymi. Śmietanę ubić na sztywno, białka również. Do masy serowej bardzo delikatnie wmieszać najpierw ubitą śmietanę a następnie pianę z białek. Na podpieczonym cieście rozsmarować konfiturę cieniutką warstewką, a następnie wylać masę serową. Blachę z ciastem wstawić do piekarnika, piec przez 1 godzinę (dobrze jest nie otwierać drzwiczek piekarnika). Po tym czasie zgasić piekarnik, lekko uchylić drzwiczki, ale ciasto nadal zostawić w środku. Kiedy już lekko przestygnie wyjąć delikatnie i studzić na blacie kuchennym.
Całkowicie wystudzony sernik można udekorować polewą czekoladową.
Smacznego!!!



Wieści kocie – sytuacja nadal trudna. Bunia głos odzyskała, ale chrypkę ma okropną L Byłyśmy u weta, dostała antybiotyk, ale jeśli nie przestanie nadwyrężać gardła to nie pomoże, a nie przestaje syczeć i prychać na małą.
U weta była też Filonka, została powtórnie zaszczepiona i niestety została zapisana na 5 stycznia na zabieg chirurgiczny usunięcia przepukliny pępkowej. Przepuklina powiększa się w sposób mocno zauważalny i pozostawienie tego problemu do czasu sterylizacji mogłoby grozić uwięźnięciem jeli,t a co za tym idzie mogłoby się skończyć tragicznie. Serce mi się kraje na myśl o operacji takiego maluszka. Równocześnie teraz nic nie robię tylko sprawdzam, czy ma apetyt, czy załatwia się normalnie bo to pierwsze symptomy groźnej sytuacji. Martwię się o Nią, zawładnęła naszymi sercami całkowicie.




poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wesołych Świąt!!!


Radosnych i rodzinnych świąt

Bożego Narodzenia,

aby czas spędzony przy świątecznym stole

 obfitował, nie tylko w pyszną strawę ale i w

 niepowtarzalną i ciepłą atmosferę.



Ps. Filonka pokochała choinkę ;) wspina się na nią i wysiaduje pośród gałązek. Mam nadzieję, że wielkich szkód z tego tytułu nie będzie (bombki wiszą tylko nieliczne, reszta ozdób jest nietłukąca). Bunia od fuczenia na Filonkę zachrypła i powinna chyba iść do weta, ale niestety przeczuwając co Ją czeka dała nogę. Jak Ją znam wróci kiedy na wizytę gdziekolwiek będzie za późno. Trzymajcie kciuki aby głos Buni wrócił do normy (apetyt ma normalny więc gardło Jej nie boli).

czwartek, 20 grudnia 2012

Stefanka



To ciasto ma różne nazwy, niektórzy nazywają je miodownikiem a u mnie to po prostu stefanka. Pyszne zimowe ciasto, które można, a nawet należy piec na raty. Zdecydowanie lepsze jest jak trochę poleży w postaci blatów a i przełożone masą powinno odpocząć co najmniej noc jak nie dobę.


Stefanka z kremem z kaszy manny


ciasto:
60 dag mąki
15 dag płynnego miodu
1 szklanka cukru
2 jajka
1 łyżeczka sody
1 łyżeczka proszku do pieczenia
½ kostki margaryny lub masła

krem:
½ l mleka
5 łyżek kaszy manny
1 szklanka cukru
1 kostka masła (250 g)
sok z 1 cytryny
1 łyżeczka otartej skórki z cytryny

Z podanych składników zagnieść ciasto. Podzielić je na 3 równe części. Każdą część rozwałkować na cienki placek o tych samych wymiarach (u mnie 23 x 25 cm). Piec każdy z osobna na papierze do pieczenia w piekarniku nagrzanym do 180 stopni przez około 10 – 15 minut (czas pieczenia dobieramy do lekkiego zrumienienia ciasta, ale nie powinno być przypieczone). Upieczone blaty przewrócić na kratkę do studzenia, delikatnie oderwać papier do pieczenia z jeszcze ciepłego ciasta. Wystudzone ciasto zawinąć w folię aluminiową i zostawić co najmniej do dnia następnego, ale równie dobrze może leżeć nawet tydzień zanim zostanie przełożone kremem.
Przygotowanie kremu:

Kaszę mannę rozmieszać z pół szklanki mleka. Pozostałe mleko zagotować razem z cukrem. Do gotującego się mleka wlać kaszę mannę cały czas bardzo dokładnie mieszając aby nie porobiły się grudki. Gotować tak długo jak podano to na opakowaniu kaszy manny. Ugotowaną kaszkę wystudzić. Miękkie masło dokładnie utrzeć na puszystą masę (najlepiej mikserem), dodawać po łyżce wystudzonej kaszy manny (ja dodaję zawsze taką lekko letnią, bo wtedy łatwiej się wrabia), dokładnie mieszać. Kiedy cała kasza manna zostanie wrobiona w masło dodać otartą skórkę i sok z cytryny. Wymieszać. Krem powinien mieć lekką konsystencję a w smaku powinna być wyczuwalna cytryna.  Tak przygotowanym kremem przełożyć upieczone blaty ciasta, całość obciążyć i pozostawić na co najmniej jedną noc. Jeśli poleży dobę będzie jeszcze lepsze.
Smacznego!!!



Oczywiście miłośnicy czekolady mogą wykończyć ciasto polewą czekoladową. Ponieważ ja czekolady nie lubię nie polewam ciasta.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Zupa na poniedziałek – tajska zupa z kurczakiem



Co tu dużo pisać, ta zupa jest po prostu ostra i pyszna. A, że święta coraz bliżej a ja z przygotowaniami w lesie jeszcze jestem to zaczynamy J



Tajska zupa z kurczakiem


1 pierś z kurczaka + kawałek porcji rosołowej
3 ząbki czosnku
kawałek imbiru (wielkości kciuka)
1-2 papryczek chilli
4 gałązki trawy cytrynowej
1 puszka mleka kokosowego (400 ml)
3 łyżki sosu rybnego
1 limonka
1 łyżka oleju
makaron ryżowy
natka kolendry
sól, pieprz

Porcję rosołową i pierś z kurczaka zalać wodą, lekko posolić i gotować na nich wywar (mamy go otrzymać ok.1 ½ l). Mięso i kości wyjąć z wywaru. Mięso rozdrobnić widelcem na małe kawałeczki.
Makaron ryżowy przygotować zgodnie z instrukcją na opakowaniu.
Papryczki umyć, usunąć nasiona, pokroić na mniejsze kawałki. Imbir obrać pokroić na kawałki. Czosnek obrać. Trawę cytrynową pozbawić zewnętrznych zdrewniałych liści a środek pokroić na mniejsze kawałki. Papryczki, imbir, trawę cytrynową i czosnek zmiksować na gładką masę (można utrzeć w moździerzu). Na patelni rozgrzać olej, wrzucić przygotowaną pastę, lekko podsmażyć, a następnie dodać do wywaru drobiowego. Gotować przez 5 - 10 minut. Do gotującej zupy dodać mleko kokosowe. Limonkę umyć, wycisnąć z niej sok, który należy dodać do zupy. Zupę doprawić sosem rybnym, solą i pieprzem. Zagotować. W miseczkach układać porcje makaronu ryżowego, na to kawałeczki kurczaka, całość zalać gotującą się zupą, posypać listkami kolendry i podawać.
Smacznego!!!



W kwestii stosunków kocio – kocich sytuacja bez zmian. Powoli zaczynam przyzwyczajać się do myśli, że będę miała w domu dwa koty, które żyją obok siebie, ale nie ze sobą. Bunia zupełnie nie potrafi się przełamać, a Filonka jest zbyt delikatna aby walczyć o poprawę stosunków, tym bardziej, że nic złego Jej nie spotyka. Smutno mi kiedy Mała leci krok w krok za Dużą i chciałaby bawić się z pobratymcem, a Duża w najlepszym razie Ją ignoruje a najczęściej syczy. Trudno. Widać tak miało być, a i tak jest lepiej niż się spodziewałam. Miałam wizje wyprowadzki sfoszonej Buni z domu, lejącą się krew i fruwające strzępki futra. Skoro tego nie ma to i tak jest dobrze.
Filonka jest super rozkoszna ale i jak przystało na maluszka niezłym szkotnikiem ;) Kocha wszelkie torby, reklamówki a im bardziej szeleszczą to tym lepiej.



A najlepiej śpi się na łóżku personelu, zwłaszcza jeśli personel nie zdąży go pościelić i ciuchy jeszcze nie zostały odłożone ;)






czwartek, 13 grudnia 2012

Maleństwo szaleje – vindaloo wołowe z ryżem imbirowo – cytrynowym



Migrena to straszna przypadłość. Czasem jak mnie dopadnie zostaję wyłączona z życia na wiele godzin a czasem nawet dwa lub trzy dni. Ostatni atak dopadł mnie kiedy Maleństwo siedziało w domu i nie miało specjalnych planów. Postanowił wykorzystać wolną kuchnię i poszaleć kulinarnie. Sam wybrał potrawę do przygotowania (ja o niej nigdy wcześniej nie słyszałam) wybrał dodatki. Zrobił listę zakupów (jedyna moja konsultacja polegała na tym, że powiedziałam, które przyprawy ma w domu i gdzie je znajdzie), zrobił zakupy i zabrał się za gotowanie. Lepiej abyście nie wiedzieli ile czasu zajęło Mu szykowanie wszystkiego, bo przepis odrzucilibyście jako bardzo czasochłonny ;) ale normalny gotujący na co dzień człowiek jest w stanie w godzinkę z małym okładem zrobić pyszny obiad. Przepisy pochodzą z książki kucharskiej Jamiego Oliviera „Każdy może gotować”.



Vindaloo wołowe


2 średnie cebule
4 ząbki czosnku
1-2 papryczki chilli
kawałek imbiru (wielkości kciuka)
pęczek kolendry
4 dojrzałe pomidory (u nas puszka krojonych pomidorów)
olej arachidowy
kawałek masła
800 g wołowiny pokrojonej w kostkę jak na gulasz
porcja sosu vindaloo (patrz poniżej)
sól, świeżo zmielony pieprz
6 łyżek octu balsamicznego
1 łyżka płynnego miodu

200g jogurtu naturalnego (do podania)
1 cytryna

Sos vindaloo
2 ząbki czosnku
kawałek imbiru (wielkości kciuka)
4 suszone papryczki chilli (u nas 2 łyżeczki płatków z chilli)
1 łyżeczka kurkumy
½ łyżeczki soli
3 łyżki oleju arachidowego
2 łyżki przecieru pomidorowego
2 świeże papryczki chilli
pęczek kolendry

przyprawy do uprażenia: 1 łyżeczka ziaren pieprzu, 4 goździki, 2 łyżeczki nasion kolendry
2 łyżeczki nasion kopru włoskiego (pominięte)
1 łyżeczka nasion kozieradki (pominięte)

Na suchej i rozgrzanej patelni uprażyć nasiona potrzebne do przygotowania sosu. Kiedy po kilku minutach rozgrzeją się i zaczną pięknie pachnieć, patelnię zdjąć z ognia, nasiona wystudzić a zimne wrzucić do moździerza albo melaksera ( u nas melakser). Rozdrobnić je na pył. Do przypraw dodać pozostałe składniki i zmiksować na gładką pastę.

Cebulę, imbir, czosnek i papryczki chilli (dobrze jest pozbawić je nasionek, chyba że ktoś lubi dania ekstremalnie ostre) pokroić w plasterki. Z kolendry oberwać listki i pozostawić do przybrania dania (niestety Maleństwo nie kupiło kolendry i musieliśmy się obejść bez niej). Na patelni rozgrzać olej i masło, wrzucić cebulę, czosnek, imbir, papryczki i gałązki kolendru. Całość smażyć przez około 10 minut do zezłocenia się cebuli. Następnie wrzucić mięso i sos vindaloo. Dokładnie wymieszać. Dodać sól i pieprz, następnie miód, ocet, pomidory i ok. 400 ml wody (tyle aby mięso było przykryte sosem), wymieszać i dusić pod przykryciem przez ok. 45 minut aż mięso będzie miękkie. W razie potrzeby uzupełniać wodę. Gotowe danie podawać z ryżem (dowolnie przygotowanym), jogurtem naturalnym (łagodzi ostrość dania), posypać listkami kolendry i cząstkami cytryny.
Smacznego!!!

Do tego pełnego smaku i aromatów dania maleństwo przygotowało w bardzo prosty sposób pyszny ryż. Nie sądziłam, że tak skomponowane składniki dadzą tak pyszny dodatek.
350 g suchego ryżu (ugotowanego podczas duszenia się mięsa)


Ryż imbirowo – cytrynowy z kurkumą


1 cytryna
2 ½ cm kawałek imbiru
1 czubata łyżeczka kurkumy
olej, kawałek masła
sól, pieprz

Cytrynę dokładnie wyszorować otrzeć z niej cała skórkę, a z owocu wycisnąć sok. Obrany imbir utrzeć na tarce. Na patelni rozgrzać olej i masło, wrzucić skórkę z cytryny, utarty imbir, kurkumę i dodać sok z cytryny. Całość smażyć przez chwilę mieszając, a następnie dodać ugotowany ryż, wymieszać i smażyć przez kilka minut mieszając. Na końcu doprawić sola i pieprzem. Podawać gorący.
Smacznego!!!

Kiedy w końcu danie wylądowało wieczorkiem na stole czułam się na tyle już dobrze, że byłam w stanie docenić jego walory smakowe. Było bardzo ostre, ale i bardzo pyszne.
Maleństwo jesteś wspaniały!!!!

Ps. Moje kociszcza niestety uznały status „paktu o nieagresji” za status quo i nic w ich stosunkach się nie zmienia, poza ostrą walką o miejsce na moich kolanach – kto pierwszy ten lepszy a drugi zachowuje się jak chodzący wyrzut sumienia, chyba powinnam sobie kolana sklonować, albo w depresję popadnę z powodu wielkiego nieszczęścia kociego.









poniedziałek, 10 grudnia 2012

Zupa na poniedziałek – zupa cytrynowa i dokocenia cd.



Miała dzisiaj być tajska zupa z kurczakiem, ale co się odwlecze to nie uciecze. Mam nastrój właśnie taki jak zupa cytrynowa – lekko kwaśny i leciutko słodki. A to za sprawą moich dwóch kocich Panienek. Ale o tym na końcu J
Zostaje rosół z obiadu i mamy dość nieśmiertelnej pomidorowej? Rozwiązaniem problemu jest zupa cytrynowa. Nie dość, że błyskawiczna w wykonaniu to jeszcze pyszna i orzeźwiająca w smaku. Zima to czas cytrusów. Właśnie teraz są najdojrzalsze i najsmaczniejsze więc warto to wykorzystać, choć ta zupa doskonale smakuje przez cały rok.


Zupa cytrynowa


1 ½ - 2 l rosołu (najlepiej drobiowego)
1 cytryna
1 łyżka mąki
¼ l śmietany
2 łyżeczki cukru
sól, pieprz
ryż ugotowany na sypko
natka pietruszki

Cytrynę dokładnie wyszorować, otrzeć około ½ łyżeczki skórki, rozkroić na połówki i wycisnąć z nich sok. Do gotującego się rosołu wlać sok z cytryny (najlepiej wlewać go stopniowo i sprawdzać stopień kwaśności zupy, aby nie przesadzić, cytryna cytrynie nie jest równa), dodać otartą skórkę i zagotować. W miseczce dokładnie rozrobić mąkę ze śmietaną, zahartować gotującą się zupą (wlać kilka łyżek gorącego płynu i dokładnie wymieszać), wlać do garnka z zupą, zagotować i ostatecznie doprawić solą, pieprzem i cukrem.
Podawać z ryżem ugotowanym osobno, posypać natką pietruszki. Jak ktoś lubi, można dodatkowo udekorować talerz plasterkiem cytryny.

Smacznego!!!

A teraz wieści z placu kocio – kociego.

Słodko - kwaśno, bo idzie wszystko w dobrym kierunku a kwaśno bo następuje to powoli. Po 4 dniach od zapoznania Panienek miłości jeszcze nie ma, ale i łapoczynów ani razu nie było.



Po pierwszych bardzo trudnych chwilach i po następnych trochę lepszych mogę stwierdzić, że wszystko idzie w dobrym kierunku, choć czasu jeszcze sporo nam potrzeba. Bunia ma swoje lepsze i gorsze dni, ale generalnie jeśli nawet syczy na Małą to bardziej dla zasady niż z powodu faktycznej złości. Przełomem w stosunkach kocio – kocich i Bunio – moich (była na mnie wściekła do tego stopnia, że warczała również na mnie) był wieczór w czasie którego przy Filonce wlazła na moje kolana, dała mi się głaskać, spojrzała z politowaniem na Małą i zasnęła sobie spokojnie. Od tamtej chwili chyba zrozumiała, że dla Niej niewiele się zmienia, mojej miłości nie straciła. Jeszcze nie potrafią razem się bawić, ale ciekawskie obwąchiwanie się i obserwowanie zachodzi przy każdej okazji.



Takim potwierdzeniem, że wszystko idzie w dobrym kierunku jest fakt, że z każdym dniem potrafią w bliższej odległości od siebie zajadać swoje pyszności – kocie mleczko, takie cieplutkie to niezły rarytas dla obu.


Dziś dystans między miseczkami zmalał do kilku centymetrów a koty ustawione były obok siebie a nie naprzeciwko siebie. 

Dalsze wieści nastąpią ;)

czwartek, 6 grudnia 2012

Nie ma miłości od pierwszego wejrzenia :(

No i stało się. 
Pozwoliliśmy poznać się Buni i Filonce. Niestety marzenia o miłości od pierwszego wejrzenia zniknęły po pierwszej sekundzie. Niby wszystko zrobiliśmy zgodnie ze sztuką, nic nie było przypadkowe, wszystko dobrze przemyślane i zaplanowane. 
Jednak na uczucia nie mamy wpływu. 
Takiego syczenia, warczenia i prychania w wydaniu Buni jeszcze nigdy nie słyszałam. Nie do wiary, że kot potrafi tak głośno i tak groźnie warczeć. Psy mogłyby się do Niej uczyć :( 
Pozytywne było to, że mimo tak jawnej złości i agresji do łapoczynów nie dochodziło, nawet nie było próby łapoczynów. 

Po pierwszych bardzo trudnych dla mnie chwilach sytuacja o tyle się poprawiła, że Filonka przemknęła obok Buni i zaczęła zwiedzać mieszkanie. 



Z każdą minutą warczenia i syczenia jest coraz mniej, ale dobrze też nie jest. 



Bunia postanowiła zamanifestować swoją pozycję wyżerając z miski Małej i zostawiając swoje zapachy na ukochanej zabawce Filonki. 





Trzymajcie kciuki za stosunki kocio-kocie bo wygląda na to, że lekko nie będzie.




środa, 5 grudnia 2012

Makownik



Grudzień już nastał więc najwyższy czas pomyśleć o świętach. Prezenty spędzają mi sen z powiek już od jakiegoś czasu, bo moi Panowie należą do tych co „nic nie chcę”. Mało tego ostatnio od Maleństwa usłyszałam, że jedynym gadżeciarzem w domu jestem ja. Fakt. Zawsze jest jakiś przydaś kuchenny, który jest mi baaaardzo potrzebny :) Może pomożecie mi w wymyśleniu prezentów?
Za to zupełnie nie mam problemu z menu. Jesteśmy rodziną, w której w czasie Bożego Narodzenia najważniejsze są tradycyjne smaki i ekstrawagancje nie wchodzą w grę zwłaszcza w Wigilię. Obiad świąteczny może być już eksperymentem kulinarnym (w pewnym zakresie oczywiście) zwłaszcza jeśli chodzi o pieczyste.
Skoro tradycyjne menu to musi być coś z makiem. Ani kutii, ani makiełek nie mamy w zwyczaju, za to ciasto z makiem jest obowiązkowe. Najczęściej jest to strucla z makiem, albo właśnie makownik. Ciasto idealne dla miłośników dużej ilości maku.


Makownik


 (blacha 23 x 29 cm)

ciasto:
2 szklanki mąki
½ szklanki cukru
½ kostki masła/ margaryny (125 g)
1 łyżka smalcu
2 łyżeczki proszku do pieczenia
3 duże (albo 4 mniejsze) żółtka

masa makowa:

½ kg maku
2 duże żółtka
5 białek z dużych jaj
1 1/3 szklanki cukru
5 łyżek amaretto lub kilka kropli aromatu migdałowego
50 g migdałów w płatkach lub posiekanych obranych migdałów
100 g rodzynek (namoczonych w gorącej wodzie)
mleko do ugotowania maku

Przygotowania zaczynamy od sparzenia i zmielenia maku. W tym celu należy zalać mak wrzątkiem kilka centymetrów powyżej poziomu ziaren. Dokładnie zamieszać, pozostawić na kilka minut. Następnie zebrać wszystkie pływające paproszki, wodę odlać a mak zalać mlekiem (znów ze 2 centymetry powyżej powierzchni maku) doprowadzić do wrzenia i gotować na maleńkim ogniu przez około ½ godziny do zmięknięcia maku, cały czas kontrolując ilość mleka i uzupełniając braki. Kiedy mak jest miękki odcedzić go i pozostawić na godzinę lub dwie aby dokładnie odciekł. Następnie zmielić go co najmniej 3 krotnie przez sitko o małych dziurkach.
W czasie kiedy mak schnie z podanych składników zagnieść ciasto. W razie gdyby nie chciało się zagnieść można dodać łyżkę zimnej wody lub kwaśnej śmietany. Ciasto zawinąć w folię i włożyć do lodówki. Blaszkę wyłożyć papierem do pieczenia.
Żółtka ucieramy na puch z cukrem. Dodać je do zmielonego maku, wymieszać. Białka ubić na sztywną pianę i porcjami dodawać do masy makowej delikatnie mieszać. Dodać amaretto lub aromat migdałowy. Na końcu dodać bakalie i całość wymieszać.
2/3 ciast utrzeć na tarce o dużych oczkach na przygotowaną blaszkę. Ciasto równomiernie rozprowadzić po powierzchni blachy. Na to wyłożyć masę makową, wyrównać a na wierzch utrzeć pozostałe ciasto. Blachę wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i piec około 40 minut do zrumienienia się ciasta.
Smacznego!!!



Wiem, że teraz jest kilka osób, które odwiedzają mnie ze względu na Filonkę i aby ich nie zawieść donoszę, że Malutka czuje się dobrze, dużo śpi ale i rozrabia ile tylko może. Kiedy wchodzi się do pokoju, w którym jest zamknięta natychmiast zaczyna mruczeć i to tak głośno, że trudno uwierzyć w to, że z tak malusieńkiego ciała wydobywa się tak głośny dźwięk J
Dzisiaj po południu prawdopodobnie po raz pierwszy zobaczą się obie moje kocie Panny. O wynikach oglądu doniosę w następnym poście. Bardzo proszę o kciuki aby Panny się pokochały, jeśli nie od razu to z czasem.





Ps. Kolczyki na krótkie wymienione, obejrzałam na stronie IKEI czy pokrowce na sofę dostanę i chyba niedługo kupię, bo ten długo nie pociągnie ;)

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Zupa na poniedziałek – zupa cebulowa 1



Zupa cebulowa pojawiła się w naszym domu za sprawą mojej fascynacji Francją, jeszcze w latach 70. Nie było wtedy internetu, a książki kucharskie prawie nie były wydawane, a jeśli już to dostosowane do naszych realiów. Szczególnym miejscem do zbierania przepisów był „Przekrój” ze swoim kącikiem kulinarnym. Trafiały się tam czasem całkiem ciekawe i niecodzienne przepisy. To chyba tam przeczytałam o zupie cebulowej, choć głowy sobie nie dam uciąć. Potem wypróbowałam wiele innych przepisów, a jeden zagościł na stałe jako ten NAJ, ale ten darzę szczególnym sentymentem, bo w tamtych czasach stanowił jakiś powiew zachodu choćby w postaci talerza zupy.


Zupa cebulowa


800 g cebuli
3 łyżki masła
2 łyżki oleju
1 łyżka mąki
1 ½ l bulionu
¾ łyżeczki suchego tymianku, albo pęczek świeżego
sól, pieprz

do podania: grzanki i ostry żółty ser

Cebulę obrać, pokroić w półplasterki. W dużym rondlu z grubym dnem rozgrzać oba rodzaje tłuszczu wrzucić cebulę, lekko ją posolić, smażyć na niewielkim ogniu przez około 15 minut aż do zezłocenia. Pod koniec smażenia dodać tymianek chwilę jeszcze smażyć. Następnie wsypać mąkę dokładnie całość wymieszać. Kiedy mąka z cebulą się zasmaży porcjami dodawać bulion  dokładnie rozprowadzając zasmażkę aby nie powstały grudki. Kiedy dodamy cały bulion zupę doprowadzić do wrzenia, zmniejszyć ogień i gotować jeszcze przez około 15 minut do całkowitej miękkości cebuli. Zupę doprawić solą i pieprzem, przestudzić, zmiksować.
Podawać gorącą z grzankami i utartym ostrym serem.
Smacznego!!!



A dla tych co czekają na wieści z placu kociego donoszę, że Filonka ma się świetnie, rozbrykała się już całkiem nieźle. Bunia na razie jest na etapie stawania na progu pokoju, w którym zamknięta jest Malutka i miauczenia z wyraźną prośbą o wpuszczenie. Kiedy Bunia miauczy, Filonka zamiera i słucha z wielkim zainteresowaniem tego co się dzieje za drzwiami. Kiedy nie było Buni w domu pozwoliliśmy Filonce pozwiedzać pozostałe pokoje. Ale miała frajdę ;) 



Malutka jest taka słodka, że nie mogę myśleć o tym, że ja siedzę w pracy a Ona nudzi się w domu.
Ja chcę urlop kocierzyński :) Wytłumaczcie ZUSowi, że takowy jest niezbędnie potrzebny personelowi malutkich koteczków ;)



Ps. Dzisiaj wstałam ponad pół godziny wcześniej aby obsłużyć Filonkę i się z Nią pobawić przed pracą. Właśnie po mnie łazi i próbuje upolować mojego kolczyka. Muszę zmienić je na krótkie :) 

sobota, 1 grudnia 2012

Proszę Państwa oto ... Filonka



Już wiecie, że bicie się z myślami czasem prowadzi do całkiem fajnych decyzji. Ja biłam się tak długo, że aż solidnych guzów się nabawiłam. Ale podjęłam decyzję, mało tego, dokonałam tego co postanowiłam. Od kilku godzin w moim domu mieszka piękna malutka i niesamowicie słodka i delikatna osóbka – Filonka. 
Nie potrafię inaczej i dlatego zacznę od początku, może nie od stworzenia świata, choć w kontekście tego kociaka pewnie powinnam (zainteresowanych odsyłam tutaj), ale od tego skąd pochodzi nasz nowy członek rodziny. Anka Wrocławianka pomogła już kilku kotkom i nie tylko uszczęśliwiła dobrymi domami koteczki, ale uszczęśliwiła personel koci nowymi Panami, którym będą służyć. Od momentu podjęcia decyzji o dokoceniu wiedziałam, że najbardziej bym chciała kociaka właśnie z rąk Ani. Niemal od razu wiedziałam, że ma dla mnie idealną kandydatkę. Ja cierpliwie (hłe, hłe, ja i cierpliwość) czekałam na kocią propozycję. I co z tego, że marzyłam o ślicznej szylkretce kiedy serce od razu wyrwało się do Jej siostry. Mało tego W. też od razu zapałał miłością do tego czarno – białego kłębuszka z wielkimi, wiecznie zdziwionymi ślepkami. Klamka zapadła, po osobistym poznaniu obu sióstr nie było już cienia wątpliwości. Szylkretki mieć nie będziemy, przynajmniej nie teraz J





No i powstał problem. Niezwykle wielki i ważny problem. Jak damy na imię naszej nowej członkini rodziny. Pierwsza moja myśl była taka, że taka czarno – biała dama jest tak elegancka jak Coco Chanel i będzie się nazywała Coco, ale wizyta u Ani olśniła nas, a właściwie W. Po wyjściu stwierdził „ona jest jak kot Filemon w damskim wydaniu”. Pamiętacie bajkę o kocie Filemonie? Pamiętacie jak cały świat go zadziwiał i zaskakiwał? Nasza malutka chyba czuje świat tak samo. Wszystko jest takie ciekawe i takie dziwne, a oczęta mówią o tym w każdej chwili. Tym sposobem mamy Filonkę, nie mylić z Filemonką ;) Teraz liczymy, że rolę Bonifacego przejmie Bunia i będzie wprowadzała swoją malutką towarzyszkę w arkana kociego życia.



Od kilku godzin mamy Ją już w domu. Bunia, której reakcji bardzo się baliśmy, na razie zupełnie nie reaguje na popiskiwania kocie dochodzące z drugiego pokoju. Mamy nadzieję, że to dobrze wróży.
Filonka jest bardzo, ale to bardzo spokojniutką kociczką. Nie szaleje, mało się bawi a największym Jej szczęściem jest obecność człowieka w pobliżu i możliwość spania w bezpośrednim kontakcie z personelem.
To tyle na dzisiaj, ale proces dokacania będzie relacjonowany i zanudzę Was wszystkich zdjęciami Filonki. Kciuki nadal potrzebne za pomyślne ułożenie stosunków kocio – kocich.




czwartek, 29 listopada 2012

Podbijacz serca mojego W. - szaszłyki wieprzowe



W przypadku tego dania doskonale sprawdza się powiedzenie „przez żołądek do serca mężczyzny” J W. do dziś z rozrzewnieniem wspomina czym uraczyłam Go kiedy pierwszy raz przyszedł do mnie z wizytą. Oboje byliśmy studentami, ale ja mieszkałam w domu i domowe obiady były na porządku dziennym, a W., dziecko akademika, w czasach kartek i pustych półek był nieźle wygłodzonym facetem o jedynych 194 centymetrach głodnego zawsze ciała. Wśród jego znajomych legendy krążyły o możliwościach pochłonięcia każdej ilości każdego jadalnego produktu ;) I w tym wszystkim znalazłam się Ja z zamiłowaniem do kuchni, z domem, w którym niedzielne obiady były faktycznie niedzielne. Zupełnie naturalne było zapraszanie znajomych akademikowych do domu i przy okazji dokarmianie ich. Tak na obiad załapał się W. Trafił właśnie na szaszłyki, które kojarzyły mu się wyłącznie z niejadalnym (albo mało jadalnym) czymś serwowanym w Zakopanem na Krupówkach ze starej twardej baraniny. U mnie dostał coś co ani z wyglądu ani w smaku nie przypominało pierwowzoru (i całe szczęście). Zakochał się w szaszłykach i we mnie chyba też ;) Obie miłości (mam nadzieję) zostały do dzisiaj. Szaszłyki robiłam potem dla Niego wielokrotnie, raz nawet odważyłam się przygotować je w akademikowej kuchni na romantyczną kolację we dwoje. Przepis przetrwał próbę czasu i wykorzystywany jest do dzisiaj.



Szaszłyki wieprzowe


600 g polędwicy wieprzowej (dobrze jak są długie ale dosyć cienkie)
2 podłużne cebule
200 g malutkich pieczarek
200 g wędzonego boczku
1 czerwona papryka
sól, pieprz
olej

Polędwiczki umyć, pozbawić błon i pokroić w grubsze plasterki. Cebule obrać i pokroić w plasterki. Plasterki mięsa lekko rozgnieść dłońmi i układać warstwami w miseczce na przemian z warstwami cebuli. Każdą warstwę solić i popieprzyć. Ostatnią warstwą powinna być cebula. Miseczkę nakryć folią spożywczą i wstawić do lodówki na co najmniej godzinę. Po tym czasie umyć i osuszyć paprykę oraz pieczarki. Malutkie pieczarki pozostawić w całości, jedynie pozbawić je nóżek. Paprykę pokroić w kwadratowe kawałki. Boczek pokroić w kwadraty tej samej wielkości co paprykę. Na szpadki do szaszłyków (jeśli korzystamy z drewnianych należy je wcześniej namoczyć w wodzie) nadziewamy kolejne składniki zaczynając i kończąc pieczarkami. Całość można posypać ulubionymi ziołami, skropić olejem, ułożyć na blaszce i wstawić na wysoką półkę do piekarnika nagrzanego do 200 stopni. Po 5 minutach zmienić ogrzewanie piekarnika na tryb grill. Opiekać szaszłyki ze wszystkich stron polewając je wytopionym tłuszczem. Jak się ładnie zrumienią podawać najlepiej z ryżem.
Smacznego!!!



 Ostatnie tygodnie pełne były mojego bicia się z myślami. Od dawna marzyłam o większej rodzinie i o wprowadzeniu do domu kolejnego kota. Wątpliwości miałam ogromne (nadal się boję) czy to dobry pomysł. Najbardziej truchleję ze strachu, że Bunia nie zaakceptuje potencjalnej "konkurencji" do naszej miłości. Mimo to decyzja zapadła. Członkini rodziny też jest już wybrana i pokochana. W sobotę zamieszka z nami. Trzymajcie za nas kciuki.





poniedziałek, 26 listopada 2012

Zupa na poniedziałek – krem z selera z karmelizowanym jabłkiem



Obiecałam, że w poniedziałek rano podam kto zostanie obdarowany przeze mnie kalendarzem z pięknymi kotami. Przede wszystkim chciałabym podziękować każdej osobie, która zajrzała do mnie i napisała choć kilka słów. A osobą która otrzyma prezent jest ESTERA KUREK. Mam nadzieję, że wszystkie zdjęcia się spodobają i każdego dnia będą radować oczy.
Nie mogę przejść obojętnie obok wypowiedzi Sweet Houswife, która zadała niezwykle trafne pytanie „dlaczego tak rzadko pomagamy bezbronnym psom i kotom?”. Mam cały czas nadzieję, że ludzie stają się coraz wrażliwsi na niedolę zwierząt i coraz więcej z nich pomaga psom i kotom, czego jesteście najlepszym dowodem.

Jednak skoro dziś poniedziałek to nie może zabraknąć przepisu na zupę. Tym razem proponuję przepis pochodzący z książki „Smaczne zupy. 365 najlepszych przepisów” na krem z selera z karmelizowanym jabłkiem. Mimo, że seler jadam ale się nim nie zachwycam ten krem bardzo mi posmakował. Dodatek jabłka był świetnym pomysłem.


Krem z selera z karmelizowanym jabłkiem


2 łyżki masła
2 korzenie selera ( ok. 1 kg)
1 por (biała i jasnozielona część)
1 l bulionu

karmelizowane jabłko:
1 winne kruche jabłko (w oryginale granny smith)
1 łyżka masła
1 łyżeczka brązowego cukru ( w oryginale była ¼ łyżeczki, ale w moim odczuciu to zbyt mało)
sól, biały pieprz
2 łyżki słodkiej śmietanki (pominęłam)

W sporym rondlu rozpuścić masło, wrzucić pokrojony w plasterki por i smażyć przez 4 minuty do zmięknięcia. Następnie dodać seler obrany i pokrojony w kostkę, smażyć przez kolejne 2 minuty. Wlać bulion, doprowadzić do wrzenia, zmniejszyć ogień i gotować przez około ½ godziny aż seler stanie się mięciutki. Zupę odrobinę przestudzić, a następnie zmiksować na gładki krem.
Następnie przygotować karmelizowane jabłko. Na patelni rozpuścić masło, wrzucić obrane jabłko, pokrojone w kostkę. Smażyć przez 4 minuty. Jabłko posypać brązowym cukrem, smażyć kolejne 3 minuty aż do skarmelizowania jabłka.
Do gorącej zupy dodać słodką śmietankę (ja pominęłam) wymieszać, doprawić solą i białym pieprzem. Podawać gorącą z jabłkiem.
Smacznego!!!



Następnego dnia nie przygotowałam jabłek bo nie zdążyłam, a głodne Maleństwo zjadło porcję zupy z wiórkami parmezanu. Spróbowałam troszeczkę i muszę stwierdzić, że też dobrze smakuje, jednak z jabłkiem smakuje mi bardziej.