poniedziałek, 30 grudnia 2013

Mam marzenie, największe na świecie


Wiem, że dla niektórych to ani trudny ani ważny przypadek kota w potrzebie, ale dla mnie najważniejszy i najtrudniejszy.
O Malusi czyli mojej piwnicznej Bidulce już kilka razy wspominałam prosząc o kciuki za Jej zdrowie, bo bywało różnie, zazwyczaj źle. Jednak ten etap mamy już szczęśliwie za sobą.

Ale pora zacząć od początku.

Malusia mieszkała jak całe kilkunastoosobowe stado bezdomnych kotów na terenie przemysłowo – usługowym. Koty nie mają tam najgorzej bo są systematycznie karmione i nikt ich nie przepędza, ale już nikt nie dba o ich zdrowie czy ich sterylizację. Jedna z karmicielek, tam pracujących pokazała mi zabiedzoną, mocno zakatarzoną, ledwo oddychającą koteczkę (wtedy jeszcze nie było wiadomo, czy imię Malusia jest właściwe, ale tak kota nazywała Karmicielka) chorującą od wiosny i mającą się coraz gorzej. Kotka była do tego stopnia oswojona z karmicielką, że reagowała na swoje imię i dawała się dotknąć. Nie miałam wątpliwości, że jeśli ja jej nie pomogę to nikt tego nie zrobi.
I tak Malusia znalazła się w mojej piwnicy. Stan zdrowia to było jedno, drugie to stan higieniczny kota. Weterynarz długo zastanawiał się jakie ubarwienie futerka ma kotka i co wpisać do weterynaryjnego rejestru. Po dłuższych oględzinach zapisał: „czarno – biała”.
Byłam zdumiona jakim cudem to zrudziałe, w dredach zalepione brudactwo co cuchnie na odległość ma czarno – białe futerko???? Mało tego ogonek był niemal łysy i obrzydliwie oblepiony. Fuuuujjj... L
(Muszę się tutaj uczciwie przyznać, że na początku brzydziłam się dotykać Malusi, teraz z przyjemnością głaszczę Ją i biorę na ręce.)
Ale ma czarno – białe futerko, co dzisiaj już całkiem nieźle widać. Nie jest jeszcze kocią modelką wybiegową, medialna więc ciągle nie jest, ale trzymając ją w nieogrzewanej piwnicy nie mogę Jej wykąpać i zrobić z Niej Miss.




Malusia przeszła sterylizację, leczenie, odpchlenie, odrobaczenie, odwszenie.
Potem znów leczenie, odrobaczenie, odwszenie i odpchlenie.
Trwało to 6 tygodni.

Dziś można powiedzieć, że jest zdrową, choć nie młodziutką już (weterynarz określił ją na około 5 lat) bezzębną i schorowaną koteczką. Niezwykle łagodną i płochliwą.
Nadal mieszka w nieogrzewanej piwnicy w klatce bytowej.
Czyli niby ma dobrze, ma jedzenie, dach nad głową ale siedzi zamknięta w więzieniu a może nawet w karcerze kocim L
Są tylko dwie możliwości zmiany sytuacji.
Wypuszczę ją w stare miejsce i prawdopodobnie za jakiś krótki czas znów się rozchoruje (zima w końcu niestety nadejdzie) i całe 6 tygodniowe leczenie diabli wezmą, albo znajdzie się dom, który do końca usocjalizuje koteczkę, która z jednej strony boi się człowieka, ale głaskana mruczy i nadstawia łepek do pieszczot. Wzięta na ręce sztywnieje, ale wcale nie ma ochoty uciekać. Wspaniała jest!!!



Dlatego mam wielkie marzenie, największe na świecie:

Aby znalazł się dom tymczasowy czy stały dla tej biednej, ale wspaniałej koteczki. Aby ten dom miał dość cierpliwości w oswajaniu do końca Malusi i dał Jej miłość, na którą w pełni zasługuje.

Czy naprawdę marzę o czymś nierealnym????

Jeśli się spełni będę niewyobrażalnie szczęśliwym człowiekiem.




Tym kończę 2013 rok i z nadzieją patrzę w Nowy 2014 Rok, życząc Wam wszystkim spełnienia Waszych marzeń!!!



niedziela, 29 grudnia 2013

Rosół – na przeziębienie rocznicowo – Zupa tym razem na Niedzielę :)


Upływ czasu najłatwiej obserwować po rosnących dzieciach. Nawet nie zauważamy kiedy stają się dorosłe i samodzielne, ale ten fakt jest niezaprzeczalnym dowodem na to, że czas nieubłaganie gna do przodu i nic nie jest w stanie go zatrzymać.
I nie myślę teraz wyłącznie o Maleństwie, już dorosłym, ale i o blogu, który powstał trochę przez przypadek, trochę dla eksperymentu, ale z czasem stał się ważnym elementem mojego życia. Dzisiaj obchodzę trzecie już urodziny bloga i może powinnam upiec z tej okazji tort, ale to nie w moim stylu. Urodziny postanowiłam uczcić odpowiednio wykwintną zupą (mam nadzieję, że nikt nie ma wątpliwości dlaczego zupą a nie tortem), mało tego taką, która pomoże zwalczyć moje przeziębienie.

Znacie lepsze lekarstwo od rosołu?

Już od wieków wierzono w cudowne właściwości tej zupy, mało tego to jeden z mitów, które naukowo zostały potwierdzone. Dziś w dobie antybiotyków i leków najnowszej generacji nadal warto korzystać z mądrości i doświadczeń całych pokoleń. Nie mówię, że należy całkowicie odstawić nowoczesne leczenie, ale warto je wspomóc sposobami znanymi od wieków.
Dlaczego mój dzisiejszy rosół jest wyjątkowy?
Po pierwsze ze względu na pewne mało typowe dodatki, takie jak imbir czy czosnek.
Po drugie dlatego, że podałam go nie z makaronem czy lanymi kluseczkami a z jajkiem w koszulce, które wspaniale uzupełnia lecznicze właściwości samej zupy solidną porcją białka.



Rosół na przeziębienie serwowany z jajkiem w koszulce


½ kurczaka
5 cm kawałek imbiru
3 - 4 ząbki czosnku
2 marchewki
1 pietruszka
kawałek selera
1 cebula
2 –3 liście kapusty
1 spory liść laurowy
1 łyżeczka ziaren pieprzu
2 ziarna ziela angielskiego
sól, pieprz
natka pietruszki i jajka w koszulkach do podania

Kurczaka umyć, pokroić w mniejsze kawałki. W dużym garnku zalać go zimną wodą, dodać obrany i pokrojony w plasterki imbir oraz część czosnku. Lekko posolić i całość doprowadzić do wrzenia. Większość kucharzy w tym momencie zbiera tzw. szumy aby rosół był klarowny, ja jednak nie chcąc tracić cennych białek wytrąconych w szumowinach tego nie robię. Może klarowność zupy nie jest idealna, ale na pewno jej skład jest bogatszy. Kiedy zupa się zagotuje zmniejszamy gaz tak, aby rosół pod pokrywką tylko mrugał a nie gotował się mocno. Po około ½ godziny dodajemy umyte i obrane warzywa, cebulę tylko umyć i przekroić na ćwiartki oraz dodać pozostałe przyprawy. Rosół powinien nadal mrugać na gazie przez kolejne 1 ½ - 2 godzin.
Kiedy rosół jest już gotowy, odcedzamy wszystkie składniki. Doprawiamy solą i pieprzem.
Z mięsa kurczaka odrywamy kawałek (najlepiej pierś) i rozdrabniamy na malutkie kawałeczki.
Pozostały czosnek obieramy i bardzo drobniutko siekamy.
Przygotowujemy jajka w koszulkach. Jak to zrobić pisałam tutaj.
Na talerz nakładamy jajko, dodajemy obok kawałeczki mięsa wlewamy rosół. Całość posypujemy odrobinką siekanego czosnku i natką pietruszki i podajemy.
Smacznego!!!



Rosół jest jedną z tych zup, które smakują najlepiej kiedy są bardzo gorące, wtedy też mają najwięcej swoich właściwości. Bo nie tylko dostarczają nam niezbędnych substancji, ale i działa na górne drogi oddechowe. O właściwościach rozgrzewających nie muszę pisać, tym bardziej, że zupa gotowała się z pokaźną ilością imbiru.

Z powodu tej pożądanej temperatury zdjęcia robiłam w wielkim pośpiechu poganiana, bo przecież każdy chce gorącego rosołu :)




Rosół nigdy mi się nie znudzi i nie wyobrażam sobie życia bez niego. Choćby dlatego nie mogłabym być wegetarianką.

Przyszło mi jeszcze do głowy, że w ramach urodzinowej zabawy możecie zaproponować jaką zupę chcielibyście znaleźć na moim blogu. 

piątek, 27 grudnia 2013

Wielka Lipa i niezłe Bagno –czyli jak minęły święta


Lata świetlne temu święta oznaczały biesiadowanie i spęd rodzinny. Przy stole w pierwszy czy drugi dzień siadało kilkanaście nawet osób. Potem tych osób było coraz mniej. Od kiedy moi Rodzice odeszli święta spędzamy we własnym gronie. Bardzo polubiłam takie święta, choć czasem żal mi gwaru i zamieszania związanego z gośćmi. Skoro dawne czasy już nigdy nie wrócą to trzeba cieszyć się tym co się ma i czerpać z tego pełnymi garściami.
W tym roku Boże Narodzenie pogodą bardziej przypominało Wielkanoc i aż prosiło się o spędzenie czasu na świeżym powietrzu. Tym bardziej, że pierwszego dnia nie tylko było ciepło, ale i bardzo słonecznie.
Trasa biegła od Wielkiej Lipy przez Osolę, Osolin do Bagna, a z niego wróciliśmy do Wielkiej Lipy.
Nogi mi trochę wlazły do zadka, bo marsz z kijami jednak jest wyczerpujący, a 15 kilometrów to całkiem konkretna trasa.




Słyszeliście kiedyś o krzyżach pokutnych??? 
Ja pierwszy raz usłyszałam o nich na lekcjach geografii w liceum. Andrzej Scheer często opowiadał nam o tych niezwykłych pamiątkach wieków minionych. To On po odejściu ze szkoły założył Ogólnopolski Klub Badaczy i Miłośników Krzyży Pokutnych i Rzeźb Przydrożnych. Przyczynił się zinwentaryzowaniu i ochronie krzyży. Mnie została ciekawość tych pamiątek zbrodni i zawsze chętnie ich szukam i oglądam.


Dużo młodsze są grzybki kamienne :) znalezione w czyimś ogródku






Bobry intensywnie pracują :)




Tu już skończyły swoje dzieło :)



Pałac w Bagnie wart jest odwiedzenia. Nie tylko sam budynek wygląda pięknie, ale i park jest zadbany.










W pałacu mieści się seminarium duchowne Salwatorianów.
Ruszamy w drogę powrotną, dzień nadal krótki więc trzeba się spieszyć. W Wielkiej Lipie też znajduje się pałac. Niestety stan jest nieco gorszy, ale i tak niemal doskonały.





Drugi dzień świąt to spacer polami i lasami w okolicach Skoroszowa, ale słońca nie było i nie chciało mi się wyjmować aparatu. Ta porcja zdjęć i tak jest pokaźna więc wystarczy.

Święta się skończyły, a ja dogorywam z katarem cieknącym z intensywnością Niagary, dostałam go w prezencie od W. 
Niestety :(

wtorek, 24 grudnia 2013

Oczekując pierwszej gwiazdki


Przy wigilijnym stole,
Łamiąc opłatek święty,
Pomnijcie, że dzień ten radosny
W miłości jest poczęty;

Że, jako mówi wam wszystkim
Dawne, prastare orędzie,
Z pierwszą na niebie gwiazdą
Bóg w waszym domu zasiądzie.

Sercem Go przyjąć gorącym,
Na ścieżaj otworzyć wrota -
Oto co czynić wam każe
Miłość - największa cnota.

J. Kasprowicz 


czwartek, 19 grudnia 2013

Pączki huzarskie - pyszne orzechowe ciasteczka


Pod taką nazwą znalazłam przepis w mocno wiekowej gazetce będącej przedrukiem gazetki niemieckiej. Dlaczego tak się nazywają? Nie wiem, wiem natomiast, że robi się prosto, szybko a w smaku są świetne.


Pączki huzarskie


200 g masła
100 g cukru
2 żółtka
1 torebka cukru waniliowego
100 g mielonych orzechów laskowych
200 g mąki
szczypta soli
kandyzowane wiśnie i cukier puder

Składniki ciasta zagnieść, zawinąć w folię i wstawić do lodówki na co najmniej 1 godzinę. Następnie z ciasta formować kulki wielkości małego orzecha włoskiego, po środku robić zagłębienie, w które wkładamy połówki kandyzowanych wiśni. Tak przygotowane ciastka układać na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni na około 12 minut. Po wystygnięciu posypujemy cukrem pudrem i zamykamy w puszce. Można je przechowywać do 4 tygodni.
Smacznego!!!



Kulki lekko spłaszczałam, ale zupełnie niepotrzebnie, bo ciastka pod wpływem temperatury robią się bardziej płaskie (lekko rozlewają się na boki). Ja uwielbiam orzechowe ciasteczka i te bardzo mi smakują, a i prezentują się ładnie.

Nie wiem czemu, ale w tym roku mam problem z ogarnięciem rzeczywistości przedświątecznej. Ciągle nie mam rozplanowanych zajęć, a nawet jak próbuję coś przygotować to wrodzone lenistwo mi na działanie nie pozwala. Mam nadzieję, ze jednak rzutem na taśmę w końcu się zmobilizuję i wszystko uda mi się zrobić tak jakbym sobie tego życzyła.
A jak Wasze przygotowania????



wtorek, 17 grudnia 2013

Fefernuski kociewskie

Sensacja!!!
To będzie przebój tegorocznych świąt!!!
Przepis wynalazła Patja z forum Kuchni i Życia. Nie dość, że robi się je bardzo szybko, ciasto jest bardzo plastyczne i miłe w obróbce to smakują wyśmienicie. Pierwszą porcję lukrowałam zgodnie z przepisem a druga została w postaci golasków i nie tracą nic na smaku, no może trochę na atrakcyjności.
I jeszcze jedna bardzo ważna uwaga – te 1 ½ kg mąki to wcale nie jest ilość hurtowa, to po prostu ilość taka, aby poczęstować gości i samemu mieć ilość która pozwoli na cieszenie się smakołykiem.
Oryginalny przepis znajdziecie tutaj.


Fefernuski kociewskie



1 ,5 kg mąki
25 dag smalcu (ja dałam pół na pół masło i smalec)
0,5 kg miodu pszczelego
5 jaj
1 szklanki cukru
2 łyżeczki amoniaku
2 łyżeczki sody oczyszczonej
1 szklanka mleka
przyprawy:
2 łyżeczki cynamonu
2 łyżeczki goździków (mielonych)
2 łyżeczki gałki muszkatołowej (startej)
½  łyżeczki pieprzu

Cukier, miód, mleko i smalec roztopić, wlać do miski z mąką i przyprawami.
Od razu wymieszać drewnianą łyżką i stopniowo dodawać po jednym jajku. Na koniec dodać sodę i amoniak wymieszany w małej ilości wody. Dobrze wyrobić, przykryć i odstawić na kilka dni (nawet do dwóch tygodni) w chłodne miejsce.
Porcjami wyjmować ciasto, uformować wałeczek i pokroić go na dwucentymetrowe kawałki (jak małe kopytka). Ułożyć na blasze posmarowanej tłuszczem i posypanej mąką. Piec w temperaturze 180 st. C w około 20 minut. Przygotować rzadki lukier. Do lukru partiami wkładać wystudzone ciasteczka. Delikatnie wymieszać tak, aby całe pokryły się lukrem i szybko wyjąć, aby ociekły. Rozłożyć fefernuski na stole i co jakiś czas przewracać, aby równomiernie obsychały. Gdy już będą bardzo suche, włożyć je do
pojemników.
W szczelnie zamkniętych pojemnikach kruszeją i długo zachowują aromat.
Smacznego!!!




Ja nie miałam czasu czekać z ciastem tak długo, dlatego pierwsze piekłam po 3 dniach leżakowania, a drugie zaraz następnego dnia. Ja nie odczuwam różnicy, ale doba to moim zdaniem minimum leżakowania surowego ciasta, aby nabrało odpowiedniej konsystencji i aromaty miały czas się połączyć.


poniedziałek, 16 grudnia 2013

Barszcz czerwony idealny na Wigilię – ZnP*


W tym roku jednak wygrała zupa grzybowa jak u mojej Mamy, ale dla tych co wolą jednak barszcz polecam ten przepis. Przepis dopracowywałam latami i myślę, że innym również posmakuje.




Barszcz czerwony


2 l bulionu warzywnego
½ kg buraków
2 ząbki czosnku
2 - 3 łyżek octu
sól, pieprz, majeranek, baldachy kopru, cukier

Buraki wyszorować i ugotować w łupinach do miękkości. Wystudzić je na tyle aby można je było obrać i zetrzeć na tarce o grubych oczkach. W tym czasie zagotować bulion z przyprawami: zmiażdżonymi ząbkami czosnku, majerankiem i kilkoma baldaszkami kopru (jeśli nie mamy kopru to możemy pominąć ten składnik, ale dzięki niemu smak jest bogatszy). Latem w sezonie kiszenia ogórków suszę sporą ilość kopru i zamykam w szczelnej puszce aby nie zabrakło mi go zimą do barszczu. Kiedy bulion się chwilę pogotuję dodaję ocet (wszyscy lubimy ostry barszcz) i utarte buraki. Jeśli ktoś woli można zamiast octu dać sok z cytryny, jednak z octem barszcz ma bardziej wyrazisty smak. Teraz należy pilnować aby barszcz się grzał, ale nie ma prawa się zagotować, inaczej straci kolor. Po około 5 minutach przecedzamy tak uzyskany barszcz. Doprawiam go świeżo zmielonym pieprzem, odrobiną cukru i ewentualnie sola.
Smacznego!!!




Jeśli gotujemy barszcz nie na wieczerzę Wigilijną to możemy bulion warzywny zastąpić bulionem mięsnym, albo wywarem z warzyw i kości.

A dla tych co NIE tęsknią za zimą ;) zdjęcia z wczoraj, niedziela była "kijowa" w doskonałym towarzystwie i nawet błoto klejące się do butów nam nie przeszkadzało cieszyć się wycieczką. Przygotowania do świąt tak jak My byłyśmy tak są w polu ;)






czwartek, 12 grudnia 2013

Paszteciki krucho – drożdżowe z kapustą i grzybami - Wigilijnie i nie tylko


Grzybowa czy barszcz czerwony????
Jaka zupa gości na Waszych wigilijnych stołach????
Moja Mama najczęściej serwowała nam pyszną, niezwykle esencjonalną zupę grzybową z łazankami własnoręcznie zrobionymi. Cały dom pachniał grzybami, a w zupie pływała spora ilość kapeluszy borowików zbieranych przez mojego Tatę. Czasem, niezwykle rzadko pojawiał się barszcz z uszkami, które z zegarmistrzowską precyzją lepił Tato. Każde uszko było dopracowane do perfekcji i każde było dokładnie takie samo jak pozostałe.
Miłość Maleństwa (objawy miłości to cała zabawna historia) do barszczu z uszkami spowodowała, że ja tradycyjnie przygotowuję na Wigilię barszcz i uszka z grzybami. Ale moc prac związanych ze świętami często wpędzają mnie w panikę i popłoch: „kiedy ja z tym wszystkim zdążę?” Wtedy przypominam sobie, że jeśli z uszkami nie dam rady, to zawsze mogę upiec niezwykle szybkie i równie pyszne paszteciki krucho – drożdżowe. To idealny dodatek do barszczu dla wszystkich zabieganych i zapracowanych Pań Domu, niekoniecznie Perfekcyjnych, ale takich co cenią sobie domowe jedzenie.


Paszteciki krucho – drożdżowe z kapustą i grzybami


ciasto:
½ kg mąki
250 g masła (margaryny)
½ szklanki kwaśnej śmietany
5 dag świeżych drożdży

farsz:
40 dag kapusty kiszonej
40 g suszonych grzybów/kilka dużych świeżych grzybów
1 cebula
olej
sól, pieprz

jajko do posmarowania pasztecików, ewentualnie kminek do posypania

Przygotowania zaczynamy od farszu. Grzybki suszone namoczyć kilka godzin w niewielkiej ilości wody. Kapustę sprawdzić czy nie jest zbyt kwaśna. Jeśli jest to najpierw ją przepłukać. Kapustę zalać niewielką ilością wody (tylko tyle, aby kapusta była niemal przykryta) dodać namoczone grzyby i wlać wodę z moczenia ich. Leciutko posolić i gotować na małym ogniu do miękkości składników. Cebulę obrać, pokroić w kosteczkę, przesmażyć na oleju i dodać do gotującej się kapusty. Jeśli korzystamy z grzybów świeżych to przy okazji smażenia cebulki smażymy również pokrojone w plasterki grzyby i całość dodajemy do miękkiej kapusty. Całość gotujemy jeszcze przez kilka minut odparowując równocześnie nadmiar płynu (kapusta powinna zostać niemal sucha). Doprawić do smaku solą i pieprzem. Przestudzić. Zimną kapustę z grzybami dodatkowo lekko odcisnąć i drobno posiekać – nie lubię farszu zmielonego w maszynce do mięsa ani w malakserze gdyż lubię czuć poszczególne składniki farszu.
Kiedy farsz jest gotowy należy nagrzać piekarnik do 180 stopni.
Wszystkie składniki ciasta połączyć ze sobą, najpierw poprzez siekanie (jak gdybyśmy robili kruche ciasto) a na koniec zagniatamy gładkie i sprężyste ciasto. Od razu wałkować na cienkie płaty, przyciąć na paski o szerokości około 10 centymetrów. Na całej długości ułożyć na środku paska ciasta wałeczek farszu, ciasto zawinąć w długi rulon, posmarować roztrzepanym jajkiem i pokroić na około 2 centymetrowe kawałki. Układać na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia, wstawić do nagrzanego piekarnika i piec przez około 15 minut do zrumienienia.
Najlepiej smakują gorące, nadają się do odgrzewania (najlepiej w piekarniku) ale smakują równie doskonale również na zimno.

Smacznego!!!




Jeśli nie macie ochoty na ciasto krucho - drożdżowe to polecam równie szybkie i smaczne ciasto twarogowe, które pokazywałam tutaj i tutaj też.

Deprecha jesienna niestety dopadła mnie i mimo iż myślałam, że doczołgam się do świąt to powaliła mnie. Wczoraj zafundowałam sobie jedyny skuteczny sposób na nią i nie myśląc o niczym poszłam na spacer. Słońce jakby wiedziało, że bez niego lek nie będzie skuteczny i wylazło zza chmur i Wrocław był pięknie rozświetlony




Tak, tak te zdjęcia zrobiłam we Wrocławiu, nie pojechałam na wieś czy za miasto, po prostu oddaliłam się trochę od domu. Mam nadzieję, że dzisiaj też będę mogła kontynuować kurację antydepresyjną :)