czwartek, 28 stycznia 2016

Walizka spakowana




Walizka już czeka na jutrzejszy wyjazd, a wydawało się, że do tego nie dojdzie. 
Cały czas było pod górkę.
Najpierw padł mi kręgosłup.
Potem piec zaczął fanaberie i trzeba było solidnie walczyć. Dobrze, że zaufany fachowiec nie zostawił mnie na lodzie i 3 dni pod rząd przychodził walczyć z techniką. 
Znów kręgosłup, ale nieoceniony p. Arnold załatwił sprawę.
Na koniec urwała się rączka z mojej ukochanej "kabinówki".
Szybki wypad do sklepu i nowa walizka może już być pakowana.
Maleństwo dzisiaj sprowadza się do domu, ktoś musi zostać z koteczkami (niestety wyniki Buni nie doszły, więc będzie musiał jak dojdą pojechać do weterynarza) a My wczesnym świtem ruszamy w kolejną podróż. 
Mam nadzieję, że przywiozę masę słońca i niesamowitych wrażeń, którymi postaram się z Wami podzielić.
Na razie odmeldowuję się i do zobaczenia w połowie lutego :)

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Wiejska zupa dyniowa - ZnP*


Zupy, zupy i jeszcze raz zupy.
To one królują na zimowym stole.
Bez nich mój dom wydaje się być nieprzyjazny, zwłaszcza zimą. Zaraz po przyjściu do domu można szybko nie tylko zaspokoić głód ale przede wszystkim rozgrzać się od środka za pomocą tego niezwykle atrakcyjnego dania.
Mój zachwyt budzi również to, że nie ma skończonej liczby przepisów na zupy, można tworzyć nowe smaki, kolejne wersje i wariacje. Tak jak w tym przypadku.
Dynia = Zupa.
To równanie wydaje się być oczywiste, ale jaka zupa to już zależy wyłącznie od naszej wyobraźni i zawartości lodówki i spiżarki. Tym razem zapraszam na wiejską wersję zupy dyniowej.


Wiejska zupa dyniowa


ok. 1 kg dyni (najlepiej piżmowej)
150 g surowego boczku wędzonego
1 por
2 łyżki masła
150 ml białego wina
1 ½ l bulionu
sól, pieprz

grzanki i ewentualnie kwaśna śmietana do podania

Dynię obrać i pokroić w kostkę. Boczek pokroić w kostkę, pory pokroić w półplasterki (tylko białą i jasnozieloną część). W rondlu rozgrzać masło, wrzucić na nie boczek i smażyć aż się zrumieni. Następnie dodać por i mieszając smażyć aż zmięknie. Na końcu dorzucić kostki dyni. Całość smażyć przez około 5 minut, mieszając. Na koniec wlać wino, gotować aż wino w większości wyparuje. Do rondla dodać bulion, całość gotować przez około 15 minut aż dynia będzie miękka. Całość doprawić solą i pieprzem. Zupę zgnieść tłuczkiem do ziemniaków, nie ma być gładka, ma zachować wiejski charakter.
Podawać gorąca z grzankami i ewentualnie kleksem śmietany.
Smacznego!!!



W swojej porcji pominęłam dodatek śmietany i zupa nic nie straciła na Samku, ale to kwestia gustu.


Nadal czekamy na wyniki Buni, coraz niecierpliwiej, tym bardziej, że za kilka dni lecimy na zimowe wakacje i nie będę mogła z wynikami podejść do weterynarza aby je zinterpretował. Powoli mentalnie przestawiam się na tryb podróżny, jednak trudno mi właśnie ze względu na Bunię. Bardzo bym chciała z pozałatwianymi i pozamykanymi sprawami rozpocząć zimowe ładowanie akumulatorów. 
Równocześnie zamykam wszystkie sprawy, aby nic nie mąciło radości podróży i odkrywania kolejnego zakątka i szukania inspiracji kulinarnych. Tych ostatnich mam nadzieję nie zabraknie. 

W. już szykuje swoje rzeczy na wyjazd. Poprasował spodnie, ba te spodnie zostały wyprasowane podwójnie - żelazkiem i koteczkiem :) 


poniedziałek, 18 stycznia 2016

Flaczki z boczniaków - ZnP*


Do tej pory szerokim łukiem omijałam przepisy na potrawy mające udawać inne. 
Wydawało mi się to bezsensowne. 
Skoro mamy ochotę na flaki to ugotujmy flaki a nie udajmy, że coś nimi jest. 
Nadal mam takie przekonanie, ale w tym wypadku się złamałam. Kupiłam piękne boczniaki i miałam wielką ochotę na jakieś pyszne i sycące danie z tych grzybów. Szukałam w necie i co i rusz trafiałam na przepisy na flaczki z boczniaków. Początkowo nawet do nich nie zaglądałam, ale w końcu otworzyłam jeden, potem drugi i abstrahując od nazwy dania stwierdziłam, że może być ono smaczne. Może post powinnam zatytułować po prostu zupa z boczniaków, ale faktycznie smak przypomina flaczki więc pozostanę przy powszechnie obowiązującej nazwie tej zupy.
Przepis jest moją kompilacją kilku znalezionych w necie.


Flaczki z boczniaków


400 g boczniaków
1 spora marchewka
1 pietruszka
kawałek selera
kawałek pora
1 cebula
2 ząbki czosnku
1 ½ l bulionu warzywnego
2 liście laurowe
1 łyżeczka pieprzu ziołowego
1 ½ łyżeczki mielonego imbiru
¼ - ½ łyżeczki mielonej gałki muszkatołowej
1 łyżeczka słodkiej papryki
1 ½ łyżki majeranku
czarny pieprz
sos sojowy
sól

Warzywa umyć i obrać. Boczniaki wypłukać (szybko aby grzyby nie nasiąkły wodą), osuszyć i pokroić w paseczki. Warzywa korzeniowe zetrzeć na tarce na grubych oczkach. Pora pokroić w półplasterki, cebulę w kosteczkę. W dużym rondlu rozgrzać olej, zeszklić cebulę, dodać zgniecione ząbki czosnku, pora i pozostałe warzywa. Smażyć mieszając aż zmiękną. Dodać przyprawy i jeszcze chwilkę smażyć. Dodać bulion całość zagotować i na małym ogniu gotować jeszcze przez około 20 minut aż wszystkie składniki będą miękkie, ale nie rozgotowane. Doprawić ostatecznie solą, pieprzem i odrobiną sosu sojowego.
Podawać gorące danie z kawałkiem chleba.
Smacznego!!!



Zupę można zagęścić zasmażką, ale nie jest to konieczne, moja pozostała klarowna i niezagęszczona. 
Maleństwo flaków nie jada, ale ta zupa została przez Niego zjedzona bez problemu i mimo, iż mówił, że przypomina flaczki smak jest dobry.
Chętnie znów ugotuję i zjem miseczkę boczniakowych flaczków.


piątek, 15 stycznia 2016

Samosa


Od kilku lat zabierałam się za zrobienie samosów. Zabierałam się i zabierałam i nic z tego nie wychodziło. Ciągle wynajdowałam preteksty aby jednak nie odważyć się na takie wyzwanie. Na szczęście wreszcie się odważyłam i jak w wielu innych przypadkach okazało się, że nie było się czego bać, bo danie jest szybkie i proste do zrobienia.
Zanim jednak się odważyłam spędziłam sporo czasu na youtube oglądając liczne filmiki z przygotowaniem samosów. Bardzo mi to pomogło. Wszystko poszło sprawnie choć wizualnie moje samosy mogłyby być bardziej wyględne, ale najważniejszy dla mnie jest smak a ten był doskonały. Nieskromnie powiem, że dużo lepsze niż niejedne jedzone w wegańskich czy wegetariańskich jadłodajniach. Ale to wynika z bardzo zdecydowanego doprawienia farszu.


Samosa


ciasto:
250 g mąki
60 g oleju
1 łyżeczka soli
6 – 7 łyżek wody

farsz:
3 – 4 ugotowane ziemniaki
1 cebula
50 g zielonego groszku
1 papryczka chilli
1 łyżka utartego świeżego imbiru
1 łyżeczka ziaren kuminu
1 łyżeczka kolendry mielonej
1 łyżeczka garam masala
1 łyżeczka kurkumy
sok z 1 małej limonki
sól, pieprz
olej do smażenia

do podania:
jogurt grecki wymieszany ze zgniecionym czosnkiem, posiekaną kolendrą, doprawiony solą i pieprzem
chutney

W misce wymieszać mąkę z solą, dodać olej i tak długo rozcierać palcami składniki aż cały olej wchłonie się w mąkę, a cała mąka zostanie natłuszczona olejem. Dopiero wtedy dodajemy wodę (stopniowo) i wyrabiamy ciasto – ma być elastyczne. Tak przygotowane ciasto przykryć wilgotną ściereczką i pozostawić  na co najmniej 20 minut.
W międzyczasie przygotować farsz. Na patelni rozgrzać kilka łyżek oleju, wrzucić na niego kumin i kolendrę, chwilę smażyć. Następnie dodać cebulę posiekaną w kosteczkę, chilli posiekane w plasterki oraz starty imbir. Smażyć aż się zeszkli cebula. Dodać rozgniecione ziemniaki, zielony groszek oraz przyprawy i smażyć mieszając przez około 3 – 4 minuty. Na koniec całość doprawić sokiem z limonki, solą i pieprzem. Farsz odstawić do wystygnięcia.
Z ciasta odrywać kulki wielkości małej mandarynki i rozwałkowywać na cienkie placuszki o średnicy 15 – 18 cm. Krążki przecinać na dwie równe części, brzegi każdego kawałka zwilżyć wodą. Zwijać stożki z ciasta i zalepiać a wnętrze napełnić hojnie farszem. Zalepić szczyt stożka i odstawić do przeschnięcia. Postępować tak aż całe ciasto zostanie wykorzystane.
W rondlu rozgrzać olej w takiej ilości aby samosy smażyć na głębokim tłuszczu.
Samosy smażyć partiami aż staną się złote. Odsączać na papierowym ręczniku i podawać z chutneyem i sosem jogurtowym.

Smacznego!!!


Ostatnio sporo pisałam o Buni i Bunię tutaj pokazywałam a przecież drugą ofiarą operacji Buni jest Filonka. Nie sądziłam, że tak bardzo będzie przeżywać to co działo się z Bunią. Najpierw bała się, że i Ją zabiorę w transporterze do weta. Potem jak wróciłam do domu sama, bo Bunia była operowana Filonka siedziała calutki czas przede mną, patrzyła mi głęboko w oczy i swoimi cudnymi ślepkami pytała: "gdzie jest Ciotka, co z Nią zrobiłaś?????" Wieczorem jak już Bunię przywiozłam do domu złe wstąpiło w Filonkę. Strzeliła w stosunku do mnie takiego focha, że w mysią dziurę powinnam się schować. Zero głaskania, ba zero prób dotknięcia, spojrzenie z mordem w oczach, strajk głodowy. Trudno w to uwierzyć, tym bardziej, że nie kochają się te moje dziewczyny ale jednak kocia solidarność istnieje. Do kocich łask wróciłam dopiero kiedy Bunia zaczęła się czuć zdecydowanie lepiej i pierwszy raz przyszła do mnie na "kocia miłość". 
Prawdziwy charrakterrr pokazał mój kochany Pimpuś vel Filona vel Don Pedrusia :) 
Kocham obie moje dziewczyny i życia sobie bez nich nie wyobrażam.



środa, 13 stycznia 2016

Holenderska babka maślana


Po wypiekach świątecznych zostało wspomnienie, więc trzeba zacząć znów korzystać z piekarnika J
Na pierwszy ogień poszła holenderska babka maślana. Puszysta, delikatna i bez przesadnej słodyczy. Przepis podała kiedyś Dirk na forum mniammniam, na szczęście nie wszystkie przepisy przepadły wraz z dobrą atmosferą forum.
  

Holenderska babka maślana


200 g masła o temperaturze pokojowej
200 g drobnego cukru
200 g mąki
1 proszek do pieczenia (16 g)
skórka otarta z 1 cytryny
4 jajka o temperaturze pokojowej

Masło o temperaturze pokojowej utrzeć na puch z cukrem. Dodawać po jednym jajku (ważne aby jajka również były o temperaturze pokojowej) i dalej całość ubijać. Na końcu dodać skórkę z cytryny oraz mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia. Całość jeszcze chwilę ucierać aby masa była puszysta i dobrze napowietrzona. Masę wyłożyć do wysmarowanej tłuszczem i wysypanej bułką tartą foremki, wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i piec przez około 45 minut – do suchego patyczka.
Po upieczeniu ostudzić, wyjąć z formy i posypać cukrem pudrem.

Smacznego!!!


Bunia przysporzyła mi sporo zmartwień i niepokoju, na szczęście po początkowym bardzo złym samopoczuciu po operacji, teraz biega już normalnie i momentami dokazuje jak młody kociak, tutaj szaleje z piłeczką - zdjęcia bardzo dynamiczne bo i Bunia jak widać jest dynamiczną koteczką





Jednak szybko się męczy i większość czasu odpoczywa, albo w ulubionym fotelu, albo na oknie



No i jak na Bunię przystało musiała "przydepnąć" sobie łapuniami ogonek - te łapunie są takie kochane

Nadal czekamy na wyniki badania guzów. 

niedziela, 10 stycznia 2016

Śledzie w curry


W tym roku przed Bożym Narodzeniem naszło mnie na śledzie. Nie potrafiłam się im oprzeć i zjadałam przeróżne w sporych jak na mnie ilościach. Bardzo mi smakują śledzie w skandynawskim stylu na słodko z curry. Poniżej moja wersja takich śledzi.



Śledzie w curry


5 - 6 płatów śledzi marynowanych z marynowaną cebulką
1 łyżka płynnego miodu
2 łyżki przyprawy curry
2/3 szklanki majonezu
2/3 szklanki kwaśnej i gęstej śmietany
sól, pieprz

Śledzie pokroić w niewielkie kawałki. Cebulkę z marynowania śledzi odsączyć i dodać do kawałków ryby. Z podanych składników przygotować sos, w razie potrzeby dosolić i lekko popieprzyć. Całość wymieszać i zostawić do przegryzienia smaków na co najmniej kulka godzin.
Tak przygotowane śledzie spokojnie są świeże przez około tydzień (pod warunkiem idealnej świeżości śmietany).
Smacznego!!!



Przed świętami Maleństwo wymacało u Buni niewielkiego guza na boku. Byliśmy jeszcze przed świętami u weterynarza, ale w związku z szaleństwem przedświątecznym nic nie zrobiliśmy, poza badaniami krwi, aby sprawdzić czy Bunia może zostać poddana narkozie do zabiegu usunięcia guza. Wyniki wyszły ok., więc zapadła decyzja o zabiegu.
Niestety wiek jednak robi swoje, dobrze ponad 13 lat u kota to już słuszny wiek. Niestety nie sądziłam, że aż tak źle będzie. Narkozę dobrze zniosła i bez problemu się wybudziła, jednak potem ledwo snuła się po domu. Taka bida, że serce pęka.
Dziś mijają trzy doby od operacji ale Bunia nadal w słabej formie. Najbardziej mnie martwi brak apetytu, bo fizycznie jest już wyraźnie lepiej. Chodzi już normalnie, nawet wskakiwanie na fotel nie stanowi wielkiego problemu, ale jeść nie chce nic stałego. Jedyne na co mogę ją namówić to kwaśna śmietana i kocie mleko. Żal Buńciołka bardzo. 
Teraz czekamy na wyniki badania guza a raczej dwóch jak okazało się podczas zabiegu. Mam nadzieję, że okażą się zupełnie nieszkodliwe i cała sprawa na tym się skończy. 

Tutaj na zdjęciu Bunia przed operacją, w świetnej formie, pokazująca, że nie podoba Jej się nasze zachowanie. Serwetka ukradziona ze stołu została przerobiona na kurpiowską wycinankę 




poniedziałek, 4 stycznia 2016

Pikantna zupa z buraków - ZnP* i kijowa sobota w Kocich Górach


Krem z pieczonych buraków już pojawił się na blogu (klik), teraz kolejna wersja zupy z wykorzystaniem buraków, innym niż w tradycyjnych barszczach. Jako, że kocham buraki, a moi Panowie również je bardzo lubią to nie mają nic przeciwko jedzeniu ich w różnych wersjach. Tym razem wykorzystałam przepis wygrzebany na stronie BBC FOOD. Moje wolne tłumaczenie (nie jestem angielskojęzyczna) doprowadziło do ugotowania bardzo smacznej, mocno rozgrzewającej i sycącej zupy.
Idealnej na zimowy obiad, zwłaszcza po 17 kilometrach w mrozie w Kocich Górach J


Pikantna zupa z buraków


przyprawy do przygotowania pasty:
2 łodygi trawy cytrynowej (nie było w sklepie obok więc wykorzystałam 2 łyżeczki tajskiej pasty z trawy cytrynowej)
2 ząbki czosnku
1 – 2 papryczki chilli (ilość zależna od tego jak ostre jedzenie lubimy)
5 cm kawałek imbiru
4 liście limonki kaffir (miałam suszone, namoczyłam je w odrobinie wrzątku, dodałam wraz z wodą, w której się moczyły)
sok z 1 limonki

zupa:
1 łyżka oleju
2 szalotki
1 łyżeczka mielonego kuminu
½ kg gotowanych buraków
600 ml bulionu warzywnego
400 ml mleka kokosowego
sól, świeżo mielony czarny pieprz

ziołowy jogurt do podania:
2 łyżki jogurtu typu greckiego
1 łyżka świeżej mięty
1 łyżka świeżych liści kolendry

Przygotować pastę poprzez zmiksowanie wszystkich składników na gładką masę.
Do dużego rondla wlać olej, dodać pokrojone w kostkę szalotki, szczyptę soli, kumin i delikatnie smażyć aż szalotki zmiękną, następnie dodać pastę i nadal grzać aż uwolni się zapach wszystkich przypraw. Ugotowane buraki obrać, pokroić w kostkę, dodać do rondla, smażyć wraz z przyprawami na niewielkim ogniu przez kilka minut, następnie wlać bulion, doprowadzić do wrzenia i gotować na wolnym ogniu przez około 10 minut.
Przygotować ziołowy jogurt poprzez wymieszanie jogurtu z posiekanymi ziołami.
Tuż przed podaniem zmiksować zupę wraz z mlekiem kokosowym doprawić solą, pieprzem, podgrzać i podawać z kleksem ziołowego jogurtu.
Smacznego!!!



Podobno zupa z mlekiem kokosowym pozostawiona na dłużej zmienia kolor na niezbyt atrakcyjny, nie sprawdzałam tego, ale po godzinie czy dwóch barwa była taka sama jak zaraz po zmiksowaniu.


Jak już wspominałam taka zupa doskonale rozgrzeje po 17 kilometrach spaceru w mroźny dzień.
Dopisało słońce a to bardzo wiele.
Mimo zimna (ponad 10 stopni mrozu) i kilkukrotnego zgubienia szlaku (oj trudno wypatrywać znaki jak wszystko przyprószone jest śniegiem) i nawet gdy okazuje się, że droga powrotna (szlakiem turystycznym) jest ogrodzona i zamknięta L i trzeba nadłożyć kolejne kilometry na dodatek szosą a nie malowniczą drogą przez sady i pola cała wycieczka jest wspaniałym przeżyciem i zostaje zaliczona do niezwykle udanych.


 Stada saren biegały po polach, obserwując nas i brykając niezwykle radośnie

 Jak już u ornitologa ustaliłam - trznadel na zdjęciu, a takich ślicznych ptaszków latało całkiem dużo

 Kocie Góry jak malowanie, szczyt za szczytem do zdobycia 





 śniadanie na śniegu smakuje wybornie








przystankowy kot w Kowalach, ktoś zadbał o koci komfort