poniedziałek, 30 maja 2011

Pierwsze ogórki małosolne w tym roku

W tym roku postanowiłam wypróbować kolejny przepis na ten wiosenno-letni specjał. Wielokrotnie czytałam i słyszałam, że doskonale poprawia smak i kiszenie ogórków dodatek miodu. Tak, dobrze czytacie miodu. Postanowiłam spróbować i efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Po 3 dniach od nastawienia pierwszej porcji, kiedy okazało się, że smak ogórków jest fantastyczny nastawiłam drugi słoik tego fantastycznego wynalazku.
Ogórki małosolne z miodem

Składniki:
1 - 1 1/2 kg ogórków
pęczek koperku
główka czosnku
3 cm kawałek chrzanu
1/2 łyżeczki ziaren gorczycy
kilka liści wiśni lub czarnej porzeczki
1 l wody
1 łyżka grubej soli (do przetworów)
                                                         1 łyżka miodu
Ogórki dokładnie umyć, czosnek bez obierania pokroić w kawałki, chrzan obrać, pokroić na mniejsze kawałki. W słoju układać ogórki przekładając je koprem, czosnkiem, liśćmi i chrzanem. Z wody, soli i miodu przygotować zalewę. Do słoika z ogórkami wsypać ziarna gorczycy i wlać zalewę. Jeśli zalewa nie zakrywa ogórków to należy dorobić stosowną ilość zalewy, zachowujac podane proporcje. Słój zakręcić i poczekać około 48 godzin. Po tym czasie ogórki zaczynają nadawać się do jedzenia.
Smacznego!





piątek, 27 maja 2011

Smarowidło do chleba

Już od długiego czasu odczuwamy wstręt do kupnej wędliny. Ratujemy się domowym pasztetem, serami, upieczonym mięsem jedzonym na zimno i różnego rodzaju smarowidłami do chleba. Na Mniamie od kiedy pamiętam wszyscy zachwycali się smarowidłem serowo-pestkowym Apsika. Przepis miałam wydrukowany i czekał na moją wenę i realizację. Minęło sporo czasu aż wreszcie zrobiłam to pyszne i bardzo interesujące w smaku smarowidło.


Smarowidło pestkowo - serowe

Składniki:
100 g pestek słonecznika
50 g pestek dyni
100 g serka topionego (najlepiej słonecznikowego)
100 g sera z niebieską pleśnią
1 łyżka masła
1 łyżeczka słodkiej papryki
                                                         1/2 łyżeczki ostrej papryki
                                                         ewentualnie sól (ja nie dosalałam bo sery są wystarczająco słone)

Uprażyć na suchej patelni nasiona słonecznika, wsypać do melaksera, dodać gorącej wody (do 3/4 wysokości pestek) i zmiksować na masę. Wyłożyc do miseczki. W melakserze zmiksować sery z masłem, dodać je do zmiksowanych pestek słonecznika. Dodać obie papryki i dokładnie wymieszać. Na suchej patelni uprażyć pestki dyni, wystudzić i dodać do smarowidła. Wymieszać, włożyć do lodówki na 24 godziny.

Smacznego!


Wygląda może mało apetycznie, ale zapewniam, że smakuje wspaniale, zwłaszcza z własnoręcznie upieczonym chlebem.

wtorek, 24 maja 2011

Sumi-e sztuka cierliwości


Sumi-e to rysunek czarnym tuszem na papierze. Technika narodziła się w Chinach a w XIII wieku zakorzeniła się w sztuce japońskiej. To medytacyjna forma malowania po japońsku czarnym tuszem. W dawnych czasach tę formę praktykowali mnisi w klasztorach Zen. W sumi-e każda kreska i kropka żyje, nie ma tu zbędnych pociągnięć pędzla. Jest to malowanie sprowadzone do granic prostoty wypełnionej życiem, emocją i pięknem. SUMI-E doskonale oddaje stan psychiczny autora w danym momencie.
Mam dwie lewe ręce, nigdy nie rysowałam ani nie malowałam dla przyjemności, jednak kiedy Pani Małgosia przysłała mi kolejne zaproszenie na spotkanie z cyklu „Planeta Azja” postanowiłam pójść i posłuchać o malarstwie Sumi-e, a przy okazji spróbować swoich sił z pędzlem w ręce. Oczywiście każdy uczestnik warsztatów zdawał sobie sprawę, że tylko liźniemy techniki, bo aby się nauczyć tego rysunku trzeba długich lat nauki.


Najpierw wysłuchałyśmy (tym razem były obecne tylko panie) wykładu na temat sumi-e i podziwiałyśmy prace wykonane przez Panią Małgosię, a potem zaczęła się krótka nauka malowania bambusa. Podobno to najtrudniejszy element, ale od niego zawsze rozpoczyna się naukę. Najpierw próbowałyśmy namalować pojedynczy listek pochylony w jedną stronę, potem w drugą stronę, potem łączyłyśmy pojedyncze listki w pełne liście bambusa. Kiedy kolejna kartka została zapełniona naszymi niewprawnymi listeczkami rozpoczęła się nauka malowania gałązek, niestety zupełnie mi to nie szło. Na koniec próbowałyśmy namalować swój bambus. Mój jest okropny, ale spokój jaki ogarniał mnie kiedy tak próbowałam pędzlem wyczarować liście i gałązki bambusa  był niesamowity, więc warto było. Nigdy nie będę umiała malować, ale muszę poważnie się zastanowić nad zastosowaniem sumi-e jako sposobu na medytację czy odprężenie.


Jeśli ktoś chciałby spróbować swoich sił zapraszam na stronę Pani Małgosi 

Na zdjęciach są rysunki Pani Małgosi, a na dole moje osobiste bohomazy, za które bardzo przepraszam;)

niedziela, 22 maja 2011

Leniwa niedziela, a sposobem na nią było fajitas z indyka

Krótki spacer nad Bałtykiem udało mi się zaliczyć. Słońce schowane za chmurami nie chciało wyjść i nacieszyć moich oczu światłem odbitym od toni morskiej, ale i tak nie żałuję, że tłukłam się pociągiem po 9 godzin w każdą stronę. Podróż dała mi się jednak we znaki, noc była pełna przykrych emocji i dlatego rano jedyną moją myślą było – leniuchować, nie stać przy garach a rodzinę nakarmić w ogrodzie. Nie myślcie, że sposobem na to jest grillowane mięso czy kiełbasa. W moim wypadku sposobem na nakarmienie rodziny było fajitas z indyka. Całość przygotowań zajęła mi około pół godziny, a potem tylko wynieść wszystko do ogrodu i jeść w cieniu rozłożystej moreli, popijać dobre wino i cieszyć się leniwą atmosferą.



Fajitas z indyka


Składniki:

½ kg mięsa z indyka (może być też pierś z kurczaka) pokrojonego na cieniutkie, długie paseczki
1 limonka
1 papryka pokrojona w paseczki
1 cebula pokrojona w półplasterki
1 łyżeczka mielonej wędzonej papryki
½ łyżeczki kuminu
sól, pieprz
oliwa 

Do podania dodatkowo potrzebne:
tortile
śmietana lub jogurt typu greckiego

salsa pomidorowa (pomidory bez pestek i skóry pokrojone w kosteczkę z dodatkiem 1 posiekanej papryczki chilli, pęczka posiekanej świeżej mięty, soku z limonki i soli)



W misce wymieszać mięso, paprykę, cebulę z przyprawami i sokiem z 1 limonki. Całość polać oliwą, ponownie wymieszać i odstawić na około 10 – 15 minut. W tym czasie rozgrzać patelnię grillową, smażyć na niej zamarynowane mięso z warzywami do miękkości. Jeśli jest taka potrzeba smażyć partiami, tak aby na patelni znajdowała się tylko jedna warstwa składników.

Tak przygotowane mięso podawać na tortilach z dodatkiem salsy pomidorowej i śmietany.

Smacznego!


Przy obiedzie oczywiscie asystowała nam nasza kocica, musiała też się czymś kocim posilić, więc oddałam jej część śmietany ;)

środa, 18 maja 2011

Szum fal działa na mnie kojąco

Co jest takiego w szumie morza i widoku rozbijających się fal? Nie mam bladego pojęcia, ale na mnie działają uspokajająco i hipnotyzująco. Nie ma znaczenia czy jest to Bałtyk, morze Śródziemne, Adriatyckie czy Ocean Atlantycki. Będąc nad brzegiem wszystkie problemy znikają a mnie ogarnia spokój duszy. Dlatego mieszkając z dala od morza korzystam z każdej okazji aby móc choć przez znaleźć na plaży i w związku z tym na własne życzenie jutro świtem jadę z grupą obcych mi dzieciaków do Gdyni. Cały czas mam nadzieję, że pogoda będzie sprzyjała i uda mi się pójść choć na godzinny spacer po plaży.
Zanim mi się to uda sięgnęłam po zdjęcia, które szczególnie ukochałam bo przedstawiają widoki z Lanzaroty. Chyba sporo prawdy jest w stwierdzeniu, że jest to wyspa, którą albo się kocha od pierwszego wejrzenia albo nienawidzi. Ja zakochałam się w niej od pierwszych spojrzeń z okna samolotu lądującego w Arrecife. Potem tylko utwierdzałam się w uczuciu.

Wierzcie albo nie, ale na tym zdjęciu można na plaży zobaczyć ekipę filmową kręcącą film „Przerwane objęcia” Pedro Almodovara.

 Wtedy zupełnie nie wiedzieliśmy co i kto kręci. Dopiero po zobaczeniu filmu w kinie zorientowaliśmy się czego byliśmy świadkami. Film w mojej ocenie jest fantastyczny i jak zawsze u  Almodovara emocje, uczucia i bardzo silne charaktery są swietnie zarysowane.


I na koniec jeszcze zdjecie szosy poprowadzonej wzdłuż brzegu Oceanu, gdzie bardzo czesto kręcone są filmy reklamowe samochodów. Podobno nie ma w Europie drugiej tak malowniczej drogi o tak niewielkim nateżeniu ruchu.



niedziela, 15 maja 2011

Ciasto piaskowe z budyniem i rabarbarem

Niedzielny poranek to czas kiedy leniwie i niespiesznie budzimy się, wstajemy i cieszymy na miłe spędzenie czasu. Niestety kiedy dzisiaj otworzyłam oczy usłyszałam deszcz dzwoniący o szyby. W pierwszej chwili wprawiło mnie w złość, że znów pogoda płata nam niemiłe figle, ale po chwili przypomniałam sobie powiedzonko mojej Mamy: „poranny deszcz i starej baby taniec to jedno”. Wg Mamy poranny deszcz szybko się kończy a potem wyraźnie się wypogadza. Mimo to zrezygnowałam z wcześniej planowanego wyjścia do Ogrodu Botanicznego, ale i tak oczy nacieszyłam pięknymi kolorami rododendronów i azali kwitnących w moim ogrodzie i zaliczyłam wycieczkę rowerową w towarzystwie W.




Niedziela i to wiosenna zasługuje na specjalne względy, dlatego upiekłam pyszne ciasto piaskowe z budyniem i rabarbarem. Oryginalny przepis mówi o jabłkach, ale zamiana ich na rabarbar nie pogorszyła efektu końcowego. Uważam, że świetnie się te składniki ze sobą komponują.



Ciasto piaskowe z budyniem i rabarbarem

(przepis powstał na bazie przepisu Wiesi na szarlotkę)

Składniki:

2 budynie śmietankowe
1l mleka
cukier do budyniów (tyle ile zaleca producent plus 1-2 łyżek)
50dag rabarbaru, obranego i pokrojonego w kostkę

25dag miękkiego masła
¾ szklanki cukru
4 jajka (o temperaturze pokojowej)
1 ½ szklanki mąki pszennej
½ szklanki mąki ziemniaczanej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego

Piekarnik rozgrzewamy do temperatury 180 stopni.

Budynie gotujemy wg przepisu na opakowaniu (można nie dawać całego zalecanego w przepisie mleka, ja zostawiłam około ½ szklanki), przykrywamy go i zostawiamy na czas przygotowania ciasta.

Ucieramy masło z cukrem, następnie dodajemy po jednym jajku. Do utartej masy dodajemy przesiane mąki z proszkiem do pieczenia i wyrabiamy. Jeśli chcemy aby ciasto było bardziej piaskowe możemy zmienić proporcje mąk i dać po 1 szklance każdego rodzaju.
Na blaszkę o wymiarach 25x30 centymetrów (wyłożoną papierem do pieczenia lub natłuszczoną i wysypaną bułką tartą) wykładamy 2/3 ciasta. Na to wysypujemy pokrojony rabarbar i staramy się aby dość szczelnie pokrył ciasto. Na to nakładamy jeszcze ciepły budyń i na wierzch łyżeczką nakładamy kapki pozostałego ciasta. Pod wpływem ciepła ciasto zleje się ze sobą i utworzy w miarę szczelną warstwę.
Ciasto pieczemy około 55 minut.

Smacznego!



Ciasto ma jedną ogromną wadę. Niestety nie możemy jeść go na ciepło, bo dopiero całkowite wystudzenie powoduje związanie całości i możliwość pokrojenia na kawałki. Inaczej wszystko się rozjeżdża a budyń wypływa. Ale trud cierpliwości zostaje wynagrodzony wspaniałym smakiem ciasta.


sobota, 14 maja 2011

Jagnięcina z bakłażanem i zaułki Stambułu

Jagnięcina to wyjątkowe mięso o niepowtarzalnym aromacie. Staram się jeść ją możliwie często, ale w Polsce jest to wyjątkowo trudne. Turcja to jedno z tych miejsc gdzie jagnięcina króluje w kuchni. Ostatnio udało mi się kupić łopatkę jagnięcą bez kości i piękne bakłażany, więc naturalną koleją rzeczy było wyszukanie jakiegoś tureckiego połączenia tych składników. Tym sposobem powstało pyszne danie (w oryginalnym przepisie była jeszcze ciecierzyca, ale nie chciałam zabijać smaku bakłażana i ją pominęłam). Danie wyszło pyszne i aromatyczne. Cieszę sie z pominięcia cieciorki, wydaje mi się, że ta wersja jest zdecydowanie lepsza.



Jagnięcina z bakłażanem

Składniki:

750g jagnięciny pokrojonej w kostkę o boku 2,5cm.
4 łyżki oliwy
1 duża cebula pokrojona w kostkę
1 duży, albo 2 małe bakłażany
1 łyżeczka mielonego ziela angielskiego
450g pomidorów obranych ze skóry i pokrojonych w plasterki (użyłam puszki pomidorów)
2 roztarte ząbki czosnku
garść posiekanej świeżej mięty
sól i pieprz
jogurt typu greckiego do podania

 Bakłażana pokroić w plastry o grubości 2,5cm, nasolić i zostawić na 15 minut. Po tym czasie dokładnie wytrzeć każdy plaster i pokroić w kostkę. Na patelni rozgrzać połowę oliwy, obsmażyć partiami mięso do zrumienienia. Zdjąć je z patelni, dodać resztę oliwy, wrzucić cebulę, zeszklić ją, dodać bakłażana i smażyć do zrumienienia. Dodać ziele angielskie i smażyć jeszcze przez 1 minutę. Dodać pomidory, czosnek i miętę i przesmażone mięso, doprawić solą i pieprzem. Podlać całość wodą lub bulionem warzywnym i dusić na małym ogniu około godziny. Podawać natychmiast z łyżką jogurtu i pilawem pikantnym, np. z bulguru.

Smacznego!

I jeszcze kilka zdjęć z zaułków Stambułu, takich gdzie turyści niezbyt często zaglądają.





wtorek, 10 maja 2011

Ciasteczka z Linzu

Spojrzałam na mojego bloga i stwierdziłam, że nie ma na nim za wiele słodkości i ciast. Ktoś mógłby pomyśleć, że nie lubię piec i tego nie robię. Nic bardziej mylnego, piekę sporo i często, dlatego spróbuję nadrobić blogowe zaległości w tej dziedzinie.

Ponieważ nadal jestem w fazie austriackiej postanowiłam upiec ciasteczka z Linzu, pyszne bardzo kruche ciasteczka orzechowe przekładane dżemem morelowym. Morele i wszelkie przetwory z tych owoców to sztandarowy produkt regionalny Austrii.

 Mam w ogrodzie dorodną morelę, która od lat dostarcza mi dużych ilości tych wspaniałych owoców, więc domowego dżemu morelowego mam spory zapas.



 Ciasteczka z Linzu

 Składniki:

400g mąki
½ łyżeczki proszku do pieczenia
100g świeżo uprażonych mielonych orzechów laskowych
125g cukru pudru
 250g miękkiego masła
 5 łyżek mleka

 słoiczek dżemu morelowego do przełożenia, cukier puder do posypania

 Z podanych składników zagnieść ciasto, włożyć je do lodówki co najmniej na ½ godziny. Po tym czasie rozgrzać piekarnik do temperatury 180 stopni. Ciasto wyjąć z lodówki, wałkować na grubość ½ centymetra w wykrawać ciasteczka. Piec około 10 minut, następnie wystudzić na kratce. Dżem morelowy rozgrzać w rondelku, ciasteczka sklejać po dwa za pomocą dżemu. Jeśli wierzchnie ciasteczko ma otworek to przed sklejeniem należy posypać cukrem pudrem.

Smacznego!

 I jeszcze kilka impresji zdjęciowych z Austrii, tym razem z miasteczka o nazwie Weisenkirchen.



niedziela, 8 maja 2011

Dürnstein i Leberknödelsuppe


Dürnstein to chyba jedno z najpopularniejszych miejsc turystycznych w Dolinie Wachau. Swą sławę zawdzięcza przede wszystkim Ryszardowi Lwie Serce, który wracając z zerwanej przez siebie wyprawy krzyżowej został w 1192 roku złapany i osadzony w twierdzy Kueringerburg położonej nad Dürnstein. Podobno odnalazł Go tam Jego giermek, Jean Blondel, dzięki znanej tylko im obu piosence. Tyle opowieści o walecznym angielskim królu.
Miasteczko położone jest pięknie tuż nad Dunajem, do którego niemal wchodzi barokowa kolegiata Wniebowzięcia Matki Boskiej. Obok zachował się renesansowy zamek, w którym mieści się obecnie luksusowy pięciogwiazdkowy hotel. My podziwialiśmy całość zarówno od strony wody płynąc statkiem a potem włócząc się po uliczkach.



Nad miasteczkiem górują ruiny wspomnianej wcześniej twierdzy Kueringerburg. Wczesną wiosną miasteczko żyje swoim niespiesznym rytmem, turyści leniwie przemierzają wąskie uliczki lub wspinają się do ruin. Nie chcę sobie wyobrażać co dzieje się tutaj w szczycie sezonu turystycznego, tłumy przewalających się ludzi z całą pewnością odzierają to miejsce ze swoistego uroku.


Będąc w Austrii i stołując się w restauracjach serwujących lokalne specjały nie sposób nie trafić na leberknödelsuppe. To niezwykle esencjonalny, pikantny rosół wołowy serwowany z knedlami z wątróbki z dodatkiem szczypiorku.

Na taką pożywną i pyszna zupę natrafiliśmy i my, a że posmakowała nam miłośnikom wątróbki postanowiłam zrobić ją w domu.
Przepis na knedle wątróbkowe pochodzi z podróży kulinarnych Roberta Makłowicza.

 

Leberknödelsuppe

Składniki:
500g wątróbki drobiowej
1 jajko
bułka tarta (ile nabierze masa aby stała się na tyle zwarta aby można było ją formować)
1 łyżka masła
1 ząbek czosnku
szczypta majeranku
sól, pieprz
Rosół wołowy i szczypiorek

Nastawić osoloną wodę na gotowanie knedli. Wątróbkę oczyścić z błon i żyłek, nożem na desce rozetrzeć na papkę (myślę, że użycie melaksera spowodowałoby nadmierne rozdrobnienie wątróbki) i wrzucić do miski. Do wątróbki dodać jajko, rozgnieciony ząbek czosnku, majeranek i miękkie masło. Wyrobić i dalej mieszając dosypywać po trochu bułki tartej. Na koniec dodać sól i pieprz do smaku. Uzyskana masa powinna mieć dość zwartą konsystencję, aby dawała się łatwo formować.
Kiedy woda się zagotuje formować mokrymi rękami kule, wrzucać na gotującą się wodę i gotować około 3-5 minut od wypłynięcia (zależy jak duże knedle zrobimy). Po wyłowieniu podajemy od razu z rosołem posypane szczypiorkiem.
Smacznego!

wtorek, 3 maja 2011

Ruiny zamku Aggstein i WP # 115

Z Melk pojechaliśmy do ruin zamku Aggstein. Zamek ten był kiedyś jedną z najbardziej malowniczych i najważniejszych twierdz w okolicy. W XVI i XVII wieku bronił kraju przed Turkami i Szwedami. Z zamkiem związana jest ponura historia jednego z właścicieli, który z góry obserwował Dunaj i napadał na zbliżające się statki. Jeśli ktoś nie chciał zapłacić okupu więził aż do tragicznej śmierci głodowej lub samobójczej. Zamek mimo, że jest w stanie ruiny nadal wzbudza podziw, jest pięknie położony a 100 metrów długości robi wrażenie.



Przy okazji warto wspomnieć pensjonat, w którym mieszkaliśmy. Wynaleźliśmy go w internecie i spodobało nam się to, że jest malutki, pięknie położony, a na śniadanie gospodyni podaje własnoręcznie przygotowywane regionalne specjały. W praktyce były to pyszne dżemy z moreli (cały region z nich słynie), śliwek i malin. Muszę przyznać, że pysznie smakowały zarówno z chrupiącymi kajzerkami jak i z pełnoziarnistymi chlebami, które były wyjątkowo dobre. Jestem przekonana, że nie ustępowały chlebowi, który upiekłam z przepisu zaproponowanego przez Jolę Z zaproponowanych chlebów wybrałam ten ze śliwką. Niestety za pieczenie wzięłam się 1 maja, a nie sprawdziłam stanu posiadania mąki. Okazało się, że mam tylko resztkę mąki żytniej więc musiałam do chleba dodać trochę mąki pszennej chlebowej. Tak więc mój chleb jest żytnio-pszenny ze śliwką, ale i tak był pyszny.



CHLEB ŻYTNI ZE ŚLIWKĄ
(przepis cytuję za gospodynią piekarni)
Składniki zaczynu:
340 g zakwasu żytniego (dokarmionego 8-12 godzin wcześniej)
200 g ciepłej wody
420 g mąki żytniej typ 720
Składniki ciasta chlebowego:
960 g zaczynu jw.
120 g mąki żytniej typ 2000
450 g mąki żytniej typ 720
480 g ciepłej wody
40 g cukru (ja daję brązowy)
20 g soli morskiej
150 g śliwki kalifornijskiej
Przygotowanie: Dzień wcześniej dokarmiony zakwas żytni wymieszać z mąką żytnią i wodą, postawić w ciepłe miejsce 23°C na 10 godzin, na całą noc. Po tym czasie ładnie podrośnięty zaczyn wyrobić z resztą składników ciasta chlebowego, ja wyrabiałam mikserem przez 5 minut. Wymieszane ciasto odstawić do wyrośnięcia na kolejne 5-6 godzin. Namoczone wcześniej śliwki pokroić na mniejsze kawałki i dodać do wyrośniętego ciasta.
Ciasto przełożyć do wysmarowanych tłuszczem i wysypanych otrębami foremek (u mnie 2 keksówki o wymiarach dolnych 30-7cm) i ponownie dać mu podrosnąć, u mnie wyrastało kolejne 2 godziny. Piekarnik nagrzać do 230°C, chleb spryskać wodą i wstawić do naparowanego piekarnika, piec w tej temperaturze przez 10 minut, następnie zmniejszyć do 200°C i dopiekać kolejne 50 minut, w razie, gdy zbyt szybko się rumieni można przykryć folią aluminiową. Studzić na kratce.

niedziela, 1 maja 2011

Benedyktyni i austriacki obiad


Na wysokiej skale nad Dunajem wznosi się imponujący klasztor Benedyktynów w Melk (była to osada jeszcze rzymska). Samo miasto jest już miejscem wartym zatrzymania się w celu podziwiania architektury i zamiłowania do porządku oraz wypicia wspaniałej kawy: białej – melange lub klasycznej czarnej. Kawa zawsze  podawana jest ze szklanką zimnej wody.

Kiedy po wypiciu kawy nabierzemy sił warto wdrapać się do klasztoru i poświęcić dobrą godzinę na zwiedzanie.

Obecny wygląd kompleks zawdzięcza opatowi Bertoldowi Dietmayerowi, który w roku 1702 rozpoczął gruntowną przebudowę co zakończyło się nadaniem klasztorowi barokowego kształtu. Mnie zachwyciła przede wszystkim Biblioteka, w której można podziwiać ręcznie przepisywane, z benedyktyńską cierpliwością, opasłe tomiska. Ale nie tylko księgi tam zgromadzone robią wrażenie, samo pomieszczenie jest wyjątkowo stylowe i piękne a nie przytłacza barokowy wystrój co często ma miejsce we wnętrzach z tamtej epoki. 


Z klasztoru rozciąga się widok na Dunaj wijący się wśród wzgórz obsadzonych winnicami.

Pogoda dziś we Wrocławiu słoneczna co przywodzi na myśl świeże jeszcze wspomnienia, dlatego na dzisiejszy obiad przygotowałam klasyczny Wiener Schnitzel (obowiązkowo z cielęciny, smażony na maśle) do tego młody szpinak z czosnkiem i pieczone szparagi z sosem holenderskim. Austriacy podobnie jak inne nacje kochają szparagi i w sezonie żaden posiłek nie może się obejść bez białych czy zielonych aromatycznych pędów.
Bardzo spodobał mi się pomysł podawania cytryny do sznycla z jakim spotkaliśmy się w restaruacji w Spitz.

Dzięki siateczce cytryna na ślizgała się w palcach i mniej je brudziła.

A tutaj już mój obiad: sznycel po wiedeńsku z młodym szpinakiem, pieczonymi szparagami z sosem holenderskim.

 

Pieczone szparagi z sosem holenderskim

(pomysł na pieczone szparagi na forum mniammniam podała kiedyś Bajaderka, a receptura sosu pochodzi z netu)


pęczek szparagów (ja wolę zielone, ale mogę być też białe)
sól morska
odrobina oliwy

składniki sosu:
(z tej proporcji wychodzi całkiem spora ilość sosu)
3 zółtka
sok z ćwiartki cytryny
pół kostki masła
sól, biały pieprz
pół łyżeczki musztardy dijon (jak ktoś ma ochotę)

Piekarnik nagrzewamy do 190 stopni. Szparagi myjemy, odłamujemy zdrewniałe części pędu. Na blaszce kładziemy arkusz folii aluminiowej, na niej układamy szparagi, tak aby stanowiły jedną warstwę. Solimy je grubo zmieloną solą morską i lekko skrapiamy oliwą z oliwek. Wstawiamy do pieca na 8 – 10 minut (zależy od rodzaju szparaga i jego grubości).
W tym czasie przygotowujemy sos holenderski. Masło roztapiamy pilnując aby się nie zrumieniło. Żółtka z sokiem z cytryny, solą i pieprzem ubijamy na parze na puszystą masę. Zdejmujemy znad pary i dalej ubijając wlewamy roztopione lekko wystudzone masło, na koniec można dodać musztardę dijońską.
Tak przygotowanym sosem polewamy szparagi.
Smacznego!

Dodam tylko, że po raz pierwszy robiłam sos holenderski, bardzo się bałam ubijania żółtek na parze, ale okazało się to łatwe a sos wyszedł świetny.