Kilka
dni temu minął rok od pierwszej operacji Buni. Czekałam potem z niepokojem na
wyniki badania wyciętych guzów i choć podświadomie wiedziałam, że to złośliwe,
miałam nadzieję, że to niegroźne narośla.
Kiedy
przyszły wyniki złudzenia zniknęły, ale nadzieja nie umarła. Dni płyną szybko,
ale podobnie wypełnione: rodziną, kotami, pracą i innymi przyjemnościami. Bunia
cały czas jest z nami. Przez ten rok przeszła z etapu energicznej starszej „kociej
Pani” do stacjonarnej staruszki. Mimo to żyje, ma się w dobrze, co prawda guzy
wycinane dwukrotnie odrosły i ciągle się powiększają – już są widoczne gołym
okiem, ale Bunia nie cierpi, spędza dni leniwie, głownie śpiąc pod kaloryferem,
a noce łazikując po mnie i po W.
Nie biega już po domu, nie jest chętna do
zabaw, choć Geiger znalazł sposób na aktywizację Buniaczka a ta podjęła
wyzwanie. Koty bawią się przez drzwi J Z jednej strony
drzwi leżu Guś, który przesuwa łapeczkę pod drzwiami na drugą stronę
zaczepiając Bunię i jej legowisko, a z drugiej strony Bunia leżąc pod
kaloryferem „poluje” na wsuwającą się łapeczkę. Potrafią bawić się w ten sposób
„godzinami”.
Cały
ten spektakl najczęściej obserwuję siedząc na swoim ulubionym fotelu. Filonka
wówczas najczęściej leży w niewielkim oddaleniu od nas wszystkich. Uwielbia być
blisko ale zawsze zachowuje dystans.
W
mojej piwnicy stale są jakieś „tymczasy”. Te zmieniają się jak w leniwym
kalejdoskopie. Adopcje, te odpowiedzialne wymagają cierpliwości i czasem
uzbrojenia się w stoicki spokój. Warto czekać na ten wyjątkowy i idealny dom
dla podopiecznych. Czasem warto podjąć ryzyko. Intuicja to całkiem niezły
wynalazek. Intuicji zaufałam oddając Knypusia rodzinie mieszkającej w
Niemczech. Cała adopcja odbyła się wirtualnie. Z duszą na ramieniu, ale i z
wielką nadzieją wyprawiłam tego słodkiego buraska w podróż życia. Teraz oglądam
zdjęcia cudownie szczęśliwego kota, który nie tylko zyskał kochający dom,
uwielbianą dwunożną przyjaciółkę ale i kociego kumpla z którym przyjaźń
kwitnie.
Tak
biegną moje dni, jeden za drugim. Czasem uda mi się ukraść trochę czasu wyłącznie
dla siebie, czasem (choć zdecydowanie zbyt rzadko) wyrwać na spacer w plener. Tak
było w ostatnich dniach starego roku. Pogoda była piękna, słońce świeciło tak
jakby wiosna miała przyjść już lada moment. Złudne to bardzo, ale jakże miłe i
optymistyczne J
I
tak codzienność staje się świętem, miłym przeżyciem i czymś co daje siłę na
każdy kolejny dzień.
Uwielbiam koty, Mój bury i rudy są prawie identyczne. trzeci mój kot jest szylkretową księżniczką. Miło jest u Ciebie na Blogu. Tyle pięknych miejsc zwiedziłaś. Pozdrawiam Dorota
OdpowiedzUsuńDziękuję. Aż poszłam obejrzeć Twoje koty - same słodziaki :) A dwojaczki gliniane mam na parapecie okiennym :)
UsuńPięknie opisałaś swoją codzienność Basiu. A Wasze koty i domowe i tymczasy mają z Wami fajnie��Ile wysiłku wymaga znalezienie domu tym kociakom - chylę czoła. SERDECZNOŚCI!
OdpowiedzUsuńKochamy te nasze koty i niestety przywiązuję się do tymczasków, więc nie potrafię oddać ich byle komu
UsuńMoja Córcia kociara o której nie raz pisałam mówiła mi czytając Twoje wpisy, że nie mogłaby mieć Tymczasów - właśnie z tego samego powodu.
UsuńWiesz, ja też tak początkowo myślałam, aż do pierwszego razu. Potem myśl o tym, że jeśli ja się zakocę na maksa nie wydając kotów to już nikomu nie pomogę. A emocje mimo wszystko staram się trzymać na wodzy. Póki co oddając tymczasy dwa razy ryczałam jak bóbr, że je oddaję. W jednym przypadku wiem, że Benuś trafił w najlepsze z możliwych miejsc i jest bardzo szczęśliwym kotem, kochanym i zadbanym.
UsuńCzytanie tego co piszesz sprawia mi ogromną przyjemność.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Effa
Dziękuję Ci za te słowa <3
Usuń