niedziela, 8 stycznia 2017

Codziennik


Kilka dni temu minął rok od pierwszej operacji Buni. Czekałam potem z niepokojem na wyniki badania wyciętych guzów i choć podświadomie wiedziałam, że to złośliwe, miałam nadzieję, że to niegroźne narośla.
Kiedy przyszły wyniki złudzenia zniknęły, ale nadzieja nie umarła. Dni płyną szybko, ale podobnie wypełnione: rodziną, kotami, pracą i innymi przyjemnościami. Bunia cały czas jest z nami. Przez ten rok przeszła z etapu energicznej starszej „kociej Pani” do stacjonarnej staruszki. Mimo to żyje, ma się w dobrze, co prawda guzy wycinane dwukrotnie odrosły i ciągle się powiększają – już są widoczne gołym okiem, ale Bunia nie cierpi, spędza dni leniwie, głownie śpiąc pod kaloryferem, a noce łazikując po mnie i po W. 


Nie biega już po domu, nie jest chętna do zabaw, choć Geiger znalazł sposób na aktywizację Buniaczka a ta podjęła wyzwanie. Koty bawią się przez drzwi J Z jednej strony drzwi leżu Guś, który przesuwa łapeczkę pod drzwiami na drugą stronę zaczepiając Bunię i jej legowisko, a z drugiej strony Bunia leżąc pod kaloryferem „poluje” na wsuwającą się łapeczkę. Potrafią bawić się w ten sposób „godzinami”.






Cały ten spektakl najczęściej obserwuję siedząc na swoim ulubionym fotelu. Filonka wówczas najczęściej leży w niewielkim oddaleniu od nas wszystkich. Uwielbia być blisko ale zawsze zachowuje dystans.
W mojej piwnicy stale są jakieś „tymczasy”. Te zmieniają się jak w leniwym kalejdoskopie. Adopcje, te odpowiedzialne wymagają cierpliwości i czasem uzbrojenia się w stoicki spokój. Warto czekać na ten wyjątkowy i idealny dom dla podopiecznych. Czasem warto podjąć ryzyko. Intuicja to całkiem niezły wynalazek. Intuicji zaufałam oddając Knypusia rodzinie mieszkającej w Niemczech. Cała adopcja odbyła się wirtualnie. Z duszą na ramieniu, ale i z wielką nadzieją wyprawiłam tego słodkiego buraska w podróż życia. Teraz oglądam zdjęcia cudownie szczęśliwego kota, który nie tylko zyskał kochający dom, uwielbianą dwunożną przyjaciółkę ale i kociego kumpla z którym przyjaźń kwitnie.

Tak biegną moje dni, jeden za drugim. Czasem uda mi się ukraść trochę czasu wyłącznie dla siebie, czasem (choć zdecydowanie zbyt rzadko) wyrwać na spacer w plener. Tak było w ostatnich dniach starego roku. Pogoda była piękna, słońce świeciło tak jakby wiosna miała przyjść już lada moment. Złudne to bardzo, ale jakże miłe i optymistyczne J










I tak codzienność staje się świętem, miłym przeżyciem i czymś co daje siłę na każdy kolejny dzień.

8 komentarzy:

  1. Uwielbiam koty, Mój bury i rudy są prawie identyczne. trzeci mój kot jest szylkretową księżniczką. Miło jest u Ciebie na Blogu. Tyle pięknych miejsc zwiedziłaś. Pozdrawiam Dorota

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Aż poszłam obejrzeć Twoje koty - same słodziaki :) A dwojaczki gliniane mam na parapecie okiennym :)

      Usuń
  2. Pięknie opisałaś swoją codzienność Basiu. A Wasze koty i domowe i tymczasy mają z Wami fajnie��Ile wysiłku wymaga znalezienie domu tym kociakom - chylę czoła. SERDECZNOŚCI!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochamy te nasze koty i niestety przywiązuję się do tymczasków, więc nie potrafię oddać ich byle komu

      Usuń
    2. Moja Córcia kociara o której nie raz pisałam mówiła mi czytając Twoje wpisy, że nie mogłaby mieć Tymczasów - właśnie z tego samego powodu.

      Usuń
    3. Wiesz, ja też tak początkowo myślałam, aż do pierwszego razu. Potem myśl o tym, że jeśli ja się zakocę na maksa nie wydając kotów to już nikomu nie pomogę. A emocje mimo wszystko staram się trzymać na wodzy. Póki co oddając tymczasy dwa razy ryczałam jak bóbr, że je oddaję. W jednym przypadku wiem, że Benuś trafił w najlepsze z możliwych miejsc i jest bardzo szczęśliwym kotem, kochanym i zadbanym.

      Usuń
  3. Czytanie tego co piszesz sprawia mi ogromną przyjemność.
    Dziękuję :)
    Effa

    OdpowiedzUsuń