wtorek, 23 sierpnia 2016

Nadrabianie zaległości i nowości


Tak wielkie mam zaległości blogowe, że sama nie wiem od czego zacząć. Może od tego co z przepisów powinno się pojawić a się nie pojawiło. Powinny były się pojawić bułeczki drożdżowe z wiśniami, o zniewalającym smaku, uzależniające nie mniej od jagodzianek, a może nawet bardziej. Do oczekujących przepisów należą też pierogi tatarskie o nazwie kartoflaniki. Bardzo fajna odmiana, a że moi Panowie się w nich zakochali, to pewnie i powtórki będą. Z nowości pojawi się wpis na czenaki, może nie będzie to wersja ortodoksyjnie litewska, ale moja wariacja na temat, niezwykle udana.
Ale poza przepisami przede wszystkim winna jestem Wam i sobie również relacje z moich wakacji. Najpierw spędziłam kilka dni w Kołobrzegu a stamtąd wyruszyłam na jednodniową wycieczkę na Bornholm, który jak i cała Dania podobał mi się baaardzo, a potem już z W. aktywnie odpoczywaliśmy na Suwalszczyźnie. I o niej będzie więcej, bo region to magiczny i idylliczny, ale W. nie pozwala mi za bardzo go chwalić, bo przestanie być tak dziewiczy i stanie się tanią komercją jak większość atrakcyjnych turystycznie miejsc w Polsce.

Obiecuję, że wreszcie się ogarnę i wejdę na właściwe tory i podzielę się swoimi wrażeniami i przepisami.

Na razie jednak, gwoli wprawki (jak wrócić do blogowania), trochę spamu kociego :)
W mojej piwnicy zatymczasowały się cztery słodkie jak miód letnie owoce: Jagódka, Borówka, Malinka i Agreścik J Jak na bezdomniaczki trafiły do mnie w dobrej formie. Jedynie pchły jak ruskie czołgi po nich latały, ale poza tym dumnie z ogonkami jak antenki maszerują po klatce i nie tylko. Za jakiś tydzień je zaszczepię po raz pierwszy i po tygodniu będą mogły zacząć szukać domów.









W domu lista strat za sprawką Geigusia rośnie z dnia na dzień. Ostatnio stwierdziliśmy, że może to nie niszczyciel, a kreator mody wystroju wnętrz nam się trafił i wprowadza najnowsze, jeszcze nie odkryte trendy w tej kwestii :)
A jakie zmiany w wystroju zaszły?
Ano półka, która wisiała zamocowana do ściany przestała być wisząca, stała się leżącą poniżej. Przy okazji pozbyłam się jednego wazonika, jednej miseczki i jednego kota. Na szczęście za niczym nie płaczę, a mam alibi dla kupowania kolejnych durnostojek.
W łazience miałam na parapecie pięknie kwitnącego fiołka afrykańskiego, ale designer uznał, że to passe i pozbył się kompromitującego elementu. Teraz sam stanowi największą ozdobę łazienki. Woda to Jego żywioł, więc pomieszczenie jak najbardziej idealne dla Niego.




A już My sami zaszaleliśmy i sprowadziliśmy z USA drapak dla naszego towarzystwa. Wyszło taniej niż w Polsce, a jakość podobno doskonała (w wielu krajach te drapaki cieszą niezmiennie doskonałą opinią). Trochę paczka do nas płynęła, równo miesiąc drapak bujał się na morzach i oceanach, ale w końcu dotarł do nas i koty mają swój koci „małpi gaj” :)
Trochę się bałam jak Filonusia ogarnie nowość, bo Ona jednak ma rozumek inny niż inne koty, ale wspierana przeze mnie emocjonalnie stanęła na wysokości zadania i to Ona jako pierwsza nowy drapak testowała. Ba, nawet ustawiała gówniarzerię i pokazała kto tu rządzi :) 








I to tyle po długiej przerwie, ale obiecuję się poprawić :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz