Tak
wielkie mam zaległości blogowe, że sama nie wiem od czego zacząć. Może od tego
co z przepisów powinno się pojawić a się nie pojawiło. Powinny były się pojawić
bułeczki drożdżowe z wiśniami, o zniewalającym smaku, uzależniające nie mniej
od jagodzianek, a może nawet bardziej. Do oczekujących przepisów należą też
pierogi tatarskie o nazwie kartoflaniki. Bardzo fajna odmiana, a że moi Panowie
się w nich zakochali, to pewnie i powtórki będą. Z nowości pojawi się wpis na
czenaki, może nie będzie to wersja ortodoksyjnie litewska, ale moja wariacja na
temat, niezwykle udana.
Ale
poza przepisami przede wszystkim winna jestem Wam i sobie również relacje z moich
wakacji. Najpierw spędziłam kilka dni w Kołobrzegu a stamtąd wyruszyłam na
jednodniową wycieczkę na Bornholm, który jak i cała Dania podobał mi się
baaardzo, a potem już z W. aktywnie odpoczywaliśmy na Suwalszczyźnie. I o niej
będzie więcej, bo region to magiczny i idylliczny, ale W. nie pozwala mi za
bardzo go chwalić, bo przestanie być tak dziewiczy i stanie się tanią komercją
jak większość atrakcyjnych turystycznie miejsc w Polsce.
Obiecuję,
że wreszcie się ogarnę i wejdę na właściwe tory i podzielę się swoimi
wrażeniami i przepisami.
Na
razie jednak, gwoli wprawki (jak wrócić do blogowania), trochę spamu kociego :)
W
mojej piwnicy zatymczasowały się cztery słodkie jak miód letnie owoce: Jagódka,
Borówka, Malinka i Agreścik J Jak na bezdomniaczki trafiły do mnie w
dobrej formie. Jedynie pchły jak ruskie czołgi po nich latały, ale poza tym dumnie
z ogonkami jak antenki maszerują po klatce i nie tylko. Za jakiś tydzień je zaszczepię po
raz pierwszy i po tygodniu będą mogły zacząć szukać domów.
W
domu lista strat za sprawką Geigusia rośnie z dnia na dzień. Ostatnio
stwierdziliśmy, że może to nie niszczyciel, a kreator mody wystroju wnętrz nam
się trafił i wprowadza najnowsze, jeszcze nie odkryte trendy w tej kwestii :)
A
jakie zmiany w wystroju zaszły?
Ano
półka, która wisiała zamocowana do ściany przestała być wisząca, stała się
leżącą poniżej. Przy okazji pozbyłam się jednego wazonika, jednej miseczki i
jednego kota. Na szczęście za niczym nie płaczę, a mam alibi dla kupowania
kolejnych durnostojek.
W
łazience miałam na parapecie pięknie kwitnącego fiołka afrykańskiego, ale designer
uznał, że to passe i pozbył się kompromitującego elementu. Teraz sam stanowi
największą ozdobę łazienki. Woda to Jego żywioł, więc pomieszczenie jak
najbardziej idealne dla Niego.
A
już My sami zaszaleliśmy i sprowadziliśmy z USA drapak dla naszego towarzystwa.
Wyszło taniej niż w Polsce, a jakość podobno doskonała (w wielu krajach te
drapaki cieszą niezmiennie doskonałą opinią). Trochę paczka do nas płynęła,
równo miesiąc drapak bujał się na morzach i oceanach, ale w końcu dotarł do nas
i koty mają swój koci „małpi gaj” :)
Trochę
się bałam jak Filonusia ogarnie nowość, bo Ona jednak ma rozumek inny niż inne
koty, ale wspierana przeze mnie emocjonalnie stanęła na wysokości zadania i to
Ona jako pierwsza nowy drapak testowała. Ba, nawet ustawiała gówniarzerię i
pokazała kto tu rządzi :)
I
to tyle po długiej przerwie, ale obiecuję się poprawić :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz