czwartek, 18 czerwca 2015

Pieniny cz. 2 - rok bociana czarnego


Powinno się zabronić wycieczek szkolnych J
Tłumy, prowadzanych przez przewodników,  jak bezwolne owce, dzieciaków powodują, że odwiedzane w czerwcu miejsca, które przed sezonem powinny być puste i miłe dla turystów, stają się mocno zatłoczone i ciężko dostać się w popularne miejsca.
Godzina w kolejce do platformy widokowej na Trzy Korony, wtłaczanie do niewielkich sal Zamku Niedzica 60 rozgadanych i średnio zainteresowanych uczniów nie sprzyja radości odwiedzania tych wspaniałych skądinąd miejsc.  Ale dałam radę, choć chwilami lekko nie było J
Za to był spływ Dunajcem – nadal flisacy mają zajęcie i dobrze, wdrapałam się na Trzy Korony i z nich zeszłam bez problemu – w sandałkach (nie dlatego, że jestem nieodpowiedzialną turystką, ale dlatego, że moja lewa stopa odmówiła współpracy, choć porządniejsze buty na czarną godzinę miałam na grzbiecie w plecaku), zwiedziłam Zamek Niedzica, popływałam statkiem wycieczkowym po Zalewie Czorsztyńskim, zwiedziłam ruiny zamku w Czorsztynie i snułam się po najpiękniejszych łąkach jakie pamiętam (no może w Dolinie Małej Łąki było równie pięknie lub jeszcze piękniej). I gdyby nie obowiązki i odpowiedzialność, byłoby idealnie, a tak było po prostu fajnie.
A dlaczego rok bociana czarnego??? Bo jak tyle lat nie widziałam tego ptaka nigdy i nigdzie tak w tym roku po raz kolejny miałam wielką przyjemność oglądać bociany i to z całkiem bliskiej odległości - pięknie pozowały turystom płynącym tratwami.

I teraz zamęczę Was fotkami, bo jak na prawdziwego blogera przystało, bez aparatu się nie ruszałam J

 




















 




 






















Żyjecie??? Daliście radę???? Nogi nie bolą???? Zakwasy są????? 

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Impresje pienińskie cz.1


Niestety, długo nie trzeba mnie namawiać, abym zgodziła się gdzieś pojechać choćby w ramach pracy. Tym razem padło na Pieniny. W sumie bardzo nieliczne mam wspomnienia z tych okolic. Najstarsze dotyczą spływu Dunajcem, który to spływ zaliczyłam jako mocno małoletnie dziecko, oraz Czorsztyna i Niedzicy odwiedzonych kilkanaście lat temu, kiedy w czasie kilku z rzędu wakacji, razem z moim Tatą, pokazywaliśmy Maleństwu Polskę.
Uznałam, że pora mieć nowe wspomnienia. I tak dziś rozpoczęłam wędrówkę po tych okolicach.
Dzień pod hasłem – gotyckie kościoły drewniane i elektrownia wodna w Niedzicy. Wszystko to piękne i bardzo interesujące, ale i tak najpiękniejsze były stogi siana poustawiane na skoszonych łąkach. Od lat już takich nie widziałam. Dziś królują wielkie zafoliowane bele siana, które nijak nie poprawiają krajobrazu, a stogi są takie malownicze 

  





Ale stogi stogami, krowy krowami (wreszcie pasące się na łąkach a nie zamknięte w oborach) a drewniane kościoły jakby zeszły na dalszy plan. Zasługują jednak na zauważenie.








Łopuszna – wieś związana z księdzem Tischnerem. Może nie będę odkrywać moich poglądów, ale napiszę tylko, że co zaskakujące, dla mnie jest to postać zasługująca na szacunek. Nie wiem co jest w tych starych drewnianych świątyniach, nie ważne czy kościołach czy cerkwiach, ale budzą mój zachwyt i staram się chłonąć wyjątkową atmosferę tych miejsc. Mogę siedzieć i siedzieć i nawet ksiądz opowiadający historię kościoła w Dębnie Podhalańskim, mimo, iż podobno mocno chimeryczny nie wywołał u mnie chęci ucieczki i z przyjemnością go wysłuchałam. O dziwo nie krzyczał, że robiłam zdjęcia. Co prawda byłam pewna, że zakaz dotyczy lamp błyskowych, ale podobno w ogóle zdjęć robić nie wolno. Czyli publikuję zdjęcia pochodzące z wykroczenia jakiego dokonałam ;) 



  







I jeszcze Przełom Białki pod Krempachami i SromowceWyżne na koniec






A na koniec coś co mnie niesamowicie rozbawiło


że niby co? 

czwartek, 4 czerwca 2015

Kuskus libański (moghrabieh) z suszonymi pomidorami i pieczarkami


Machina czasu nadal nie chce mnie wypuścić ze swojego kołowrotu. Ale staram się nie dawać i każdego dnia, jeśli tylko pozwala na to pogoda staram się z godzinkę posiedzieć z herbatą i książką w ogrodzie. Zeszłoroczny sezon niestety był dla mnie bardzo niekorzystny. Najpierw „remont” ogrodu, potem remont elewacji, mieszkania pode mną i mojej łazienki. To spowodowało, że przez cały sezon raptem kilka razy z przyjemnością korzystałam z uroków posiadania ogrodu. Teraz za to korzystam ile się da.
Żeby jednak mieć choć tę godzinkę dla siebie muszę choćby gotowanie ograniczyć w czasie. Staram się aby dania serwowane przeze mnie były szybkie w przygotowaniu i nie wymagały skomplikowanych zabiegów. Do takich dań należy kuskus z suszonymi pomidorami i pieczarkami.
W mojej dzielnicy jest muzułmańskie centrum kulturalno – religijne, a przy nim od lat funkcjonuje sklep spożywczy, który poza normalnymi polskimi produktami ma wiele arabskich i tureckich. Sprzedawcami są muzułmanie, nie zawsze mówiący po polsku. Ostatnio skusiłam się na kuskus libański czyli moghrabieh. I to z niego tym razem zrobiłam to danie, choć i ze zwykłego kuskusu wychodzi doskonałe.
Polecam gorąco!


Kuskus libański (moghrabieh) z suszonymi pomidorami i pieczarkami


25 dag kuskusu libańskiego (lub zwykłego)
bulion do ugotowania kuskusu
10 – 15 kawałków suszonych pomidorów z oliwy
kilka pieczarek
1 cebula
2 ząbki czosnku
2 liście laurowe (u mnie świeże)
½ - ¼ łyżeczki harrisy
1 cytryna
pęczek bazylii

Kuskus ugotować do miękkości (ale środek ma pozostać jędrny) w bulionie. Można w wodzie, jednak ten „makaron” doskonale chłonie smaki z płynu, w którym jest gotowany, więc warto danie wzbogacić w ten sposób. W tym czasie na oliwie spod suszonych pomidorów zeszklić posiekaną cebulę, dodać liście laurowe, posiekane ząbki czosnku, pokrojone w paseczki suszone pomidory i pokrojone w plasterki umyte pieczarki, oraz harrisę. Całość smażyć na małym ogniu przez około 10 minut. Kiedy kuskus się ugotuje należy go odcedzić, dodać do smażonych pomidorów i pieczarek. Całość wymieszać, dodać sok z cytryny do smaku a całość posypać posiekaną bazylią. Podawać gorące, ale całkiem smaczne jest na zimno jako danie lunchowe w pracy. Można dodatkowo podać ćwiartki cytryny.

Smacznego!!!



Prawda, że smakowicie wygląda????