Nigdy nie zrozumiem jak to się dzieje, że to co dobre tak szybko się kończy. Moje zimowe wojaże też się skończyły. W tym roku nasz wybór padł na Maderę. Już rok temu przymierzaliśmy się do tej wyspy, ale niestety terminy wyjazdów z naszymi dniami wolnymi się rozminęły. Pewnie dobrze się stało, bo właśnie wtedy, kiedy chcieliśmy jechać Maderę nawiedziła powódź, w tym roku na szczęście takich atrakcji nie było. Pogoda co prawda była dość chimeryczna, słońce, wiatr, chmury pędzone morską bryzą czasem jakiś deszczyk. Jednak czego można oczekiwać po wyspie, która jest skupiskiem wielu bardzo wysokich gór, które zatrzymują i ściągają chmury.
Mimo to wcale nie narzekaliśmy, temperatury panowały wspaniałe, bo 18 – 20 stopni co w zderzeniu z mrozem, który powitał nas w Polsce było cudowną odmianą. Udało nam się nacieszyć słońcem i wiosenną aurą jako, że Maderę nazywa się wyspą wiecznej wiosny. Coś w tym jest.
Jedynym naszym niezrealizowanym planem była piesza wędrówka po levadach, czyli kanałach wybudowanych do nawadniania pól wodą spływającą z gór. Tras do wędrówek jest dużo, mają różny stopień trudności, zatem jak pogoda dopisuje to każdy może znaleźć trasę dla siebie. Nam pogoda na zaplanowaną wycieczkę po płaskowyżu nie dopisała, więc skończyło się tylko wędrówką po półwyspie Św. Wawrzyńca. Też było pięknie.
Wróciłam również pełna wrażeń kulinarnych. Jedzenie na Maderze jest bardzo podobne do tego serwowanego w Portugalii kontynentalnej, ale można też spotkać miejscowe specjały. Ale o nich napiszę następnym razem, postaram się też zaproponować coś z kuchni maderyjskiej.
Basiu pięknie tam jest! mieliście zatem wspaniały wypoczynek... a ja już czekam na maderskie jedzonko!:)
OdpowiedzUsuń