niedziela, 6 lutego 2011

Mariaż turecko - francuski, kofty

Kilkudniowy pobyt w Stambule pozwolił nam troszeczkę poznać kuchnię turecką. Jadaliśmy w różnych miejscach, ale w jednym aż dwa razy, bo jedzenie w nim było wyjątkowo pyszne, a kucharz przygotowywał je niemal na naszych oczach. Do tej pory kuchnia turecka kojarzyła mi się głównie z kebabem w tym najgorszym wydaniu (dla mnie niejadalnym) z budek na ulicach Polski i Niemiec. Jak wspaniale było zakosztować wielu fantastycznych smaków i aromatów. Od pierwszej łyżki pokochałam zupę soczewicową i zupę jogurtową z miętą. Bakłażany pod każdą postacią były wspaniałe, ale dla mnie najsmaczniejszym daniem były manti czyli tzw. tureckie ravioli. Tureckie desery też są grzechu warte. Co prawda słodkie niewyobrażalnie, ale dodatek orzechów powoduje, że nawet ulepkowate ciasta i ciasteczka pozwalają się zjeść z dużą przyjemnością. Z Turcji przywiozłam spory zapas lokumu rózanego, zwanym inaczej rachatłukum (moje wspaniałe wspomnienie z dzieciństwa i wakacji w Bułgarii).


Po powrocie zaczęłam szukać przepisów na wspaniałe tureckie dania. W moim zbiorze wypróbowanych przepisów są już przepisy na wspomniane wcześniej zupy, przepis na omdlałego imama, aromatyczny pilaw z ryżu i kofta.
Te ostatnie zrobiłam wczoraj na obiad. Podałam z sosem czosnkowym, bakłażanami duszonymi z pomidorami , cebulą i papryką oraz bagietką z cebulą i makiem zaproponowaną w weekendowej piekarni. Niestety miałam zły dzień i raz po raz coś źle robiłam. Główną wpadkę zaliczyłam z bagietką. Nie wiem jak czytałam przepis, ale w efekcie nie dodałam mąki razowej a równocześnie złościłam się, że konsystencja ciasta daleka była od właściwej, łyżka po łyżce dosypywałam mąkę i irytowałam się dalej. Po wyrośnięciu okazało się, że ciasto nadal jest płynne i nie da się uformować bagietek. Znów podsypałam mąką i wreszcie dało się zrobić z ciasta podłużne bułki. Kiedy po wyrośnięciu bagietki wylądowały w piecu spojrzałam jeszcze raz do przepisu i wtedy zrozumiałam dlaczego ciasto miało rzadką konsystencje. Ale już nie mogłam nic na to poradzić. Nie wiem, czy mój wypiek można zaliczyć do weekendowej piekarni, ale miałam jak najlepsze chęci. Wiem jednak, że wrócę do tego przepisu, bo smak był wspaniały, a dodatek cebuli intrygujący.

 

Kofta
900g drobno zmielonej dobrej jakości wołowiny
2 spore cebule utarte na najdrobniejszych oczkach tarki
½ łyżeczki mielonego kuminu
½ łyżeczki mielonej kolendry
1 jajko
sól i pieprz

Z podanych składników wyrobić jednolitą masę, którą po wyrobieniu wkładamy na godzinę do lodówki. Po tym czasie formujemy kształt kiełbaski wokół szpadek do szaszłyków, albo wokół wymoczonych pół godziny w wodzie szaszłykowych patyczków. W międzyczasie rozgrzewamy albo grill elektryczny, albo patelnię grillową i smażymy po kilka minut z każdej strony. Podajemy obowiązkowo z sosem jogurtowym czosnkowym albo miętowym. Oczywiście latem kofta przygotowujemy na grillu opalanym węglem.

4 komentarze:

  1. To prawda, słodkości są wyjątkowo 'gęste' od słodyczy:) ale pyszne, co do innych dań tez zgadzam się z Twoimi spostrzeżeniami, kofty bardzo lubimy, kebaby też... ale te robione w domu, zupełnie inaczej smakują. Co do bagietki nie piekłam bo czas mi nie pozwolił, ale nadrobię, mam zamiar upiec w tygodniu, tym bardziej że są z dodatkiem cebulki!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. polecam jeszcze sutlac....:-) wspomnienia kulinarne bardzo ciekawe :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Małgosiu, a masz jakiś sprawdzony przepis?

    OdpowiedzUsuń
  4. Pewnie, że można zaliczyć do WP, najważniejsze są chęci i zapał jaki włożymy w swoje dzieła :)

    A rahatłukum i ja uwielbiam mmmm aż do zaklejenia mogę je jeść :)

    OdpowiedzUsuń