Macie swoje
traumy smakowe z dzieciństwa?
Ja nie mam ich
zbyt wiele. Raptem trzy, no może cztery. Największą był tran serwowany w
przedszkolu łyżką z wielkiej butli. Wszystkie dzieci ustawiały się w kolejce a
Pani łyżką pchała do buzi paskudną, cuchnącą ciecz. Na szczęście proceder nie
był zbyt częsty, ale i tak wbił się w moją pamięć na trwałe. Z normalnego
jedzenia traumę miałam jedynie wiosną, kiedy w ogrodzie pojawiał się pierwszy
szczaw i szpinak. Moja Mama z umiłowaniem gotowała zupę szczawiową, którą
najczęściej podawała z jajkiem i przygotowywała szpinak.
Jak ja
nienawidziłam wiosny za te obrzydliwe zielone paskudztwa!!!!!!!
Jak dołożyć do
tego kompot z rabarbaru, który sam w smaku nie był zły, ale te farfocle
pływające w cieczy były tak obślizgłe i wstrętne, że kombinowałam jak mogłam
aby nie musieć tego pić, to koszmary senne murowane J
I co?
Minęło
kilkadziesiąt lat i każdej wiosny z utęsknieniem czekam na pierwszy szczaw,
szpinak i rabarbar. Nie potrafię oprzeć się ich smakowi a wspomnienia z
dzieciństwa wydają się być kompletnie niezrozumiałe. No bo przecież nie ma
pyszniejszej zupy jak szczawiowa ugotowana z pierwszego wiosennego szczawiu.
Zupa szczawiowa
300 g świeżych
liści szczawiu bez ogonków
1 ½ l bulionu
drobiowego
1 łyżka masła
½ łyżki mąki
½ szklanki
śmietany
sól
jajka na twardo
(po jednym na porcję)
Szczaw bardzo
dokładnie wymyć, w kilka razy zmienianej wodzie, aby dokładnie pozbyć się
piasku, a następnie dokładnie odsączyć (ja korzystam w tym celu z suszarki do
sałaty).
Na dużej patelni
roztopić masło, wrzucić na nie szczaw i mieszając smażyć aż liście staną się
miękkie i zmienią kolor. Wystudzić, a następnie przełożyć na deskę do krojenia
i dokładnie posiekać. W garnku zagotować bulion, wrzucić posiekany szczaw,
zagotować. Mąkę dokładnie wymieszać ze śmietaną, zahartować gorącą zupą i wlać
do garnka. Całość zamieszać, zagotować, doprawić solą do smaku (to jedna z
nielicznych zup, których niczym poza solą nie doprawiam, aby nie zdominować
przyprawami smaku) i podawać z jajkami ugotowanymi na twardo.
Smacznego!!!
Czasem nie chce mi się smażyć na maśle szczawiu i blanszuję go w minimalnej ilości wody, a potem miksuję na przecier, ale ta wersja jest idealna do szczawiu już starszego.
A jak już jestem
przy wspominkach to fantastycznym wiosennym wspomnieniem jest wspomnienie
widoku z okna mojego pokoju. Pod oknem rosła ogromna poniemiecka grusza, która
wiosną gęsto pokrywała się kwiatami i taka ustrojona zaglądała w moje okna.
Widok był tak piękny, że godzinami potrafiłam siedzieć na parapecie okiennym,
gapić się w drzewo i marzyć o niebieskich migdałach. Niestety grusza była już
bardzo stara i wiele lat temu została wycięta, dziś na pocieszenie mam w
pobliżu wiśnię, która też pięknie kwitnie, ale to już nie to samo.
ZnP * - zupa na poniedziałek
taką zupę jadłam w zeszłe wakacje, super sprawa ;)
OdpowiedzUsuńTo fakt, super!!!
UsuńBasiu, co za koszmary wiosenne! Mnie na szczęście nikt z dużej butli tranem nie poił (wszystkich jedną?)Minął mnie ten proceder, chociaż straszną anemiczka byłam. Mnie karmiono surowym żółtkiem z solą, ale ja to uwielbiałam i taki granulat wapniowy też lubiłam. Szczawiową z dzieciństwa tez pamiętam i też ja lubiłam. No co poradzę, zawsze wszystko lubiłam jeść :D Wiosenne wspomnienie, to zapach dymu z ognisk palonych podczas porządków w ogrodach i potem kwiecie i zapach bzów, które zarastały po prosu ogród naszego domu.
OdpowiedzUsuńCo do łyżki to pewności nie mam, ale moje mgliste wspomnienie mówi, że łyżka była też jedna. Ja generalnie też żerta byłam, ale tych kilka smaków (do tego jeszcze krwista wątróbka wieprzowa)które były dla mnie koszmarne ;)
UsuńA ogniska i pieczone ziemniaki to moje jesienne wspomnienie. Bzy też zawsze mi kwitły, nadal mi kwitną :)
Ojeju, jak pysznie wygląda! Zrobiłam się strasznie głodna i chcę do domu, do resztek wczorajszego obiadu. Niechby choć jakiś erzatz pożreć! :]
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię, Basiu, pogłaskuję koteczki i mocno trzymam kciuki za Bunię - nawet gdy nie zaglądam, pamiętam o niej. Sama mam coraz to jakieś hece ze Śliwką i rozumiem Twój niepokój.
:*
Zdrowia dla Śliwki zatem życzę! A szczawiową możesz na jutro ugotować :)
UsuńBasiu, przełykam ślinę na widok tych zdjęć, więc jeśli tylko dopadnę świeży szczaw, to chyba się nie będę zanadto opierać. :)
UsuńJuż jest szczaw i ja tego nie zauważyłam?
OdpowiedzUsuńChętnie pojawiłabym się dzisiaj u Ciebie na obiedzie;)
Ta stara grusza to musiał być niesamowity widok.
Jak Bunia?
W moim ogrodzie całkiem dorodny a i na polach widziałam sporo tego zielska ;)
UsuńA grusza to jedno z najwspanialszych wspomnień całkowicie beztroskich lat :)
Bunia miewa się lepiej pod warunkiem, że stosownie dużo pozwalamy się wyprowadzać na spacery do ogrodu ;) Deszczowy weekend był trudny, ale daliśmy radę ;)
Ojeeeeeeeeeej ożyły moje wspomnienia z dzieciństwa. Też szczawiowa i rabarbar :-))) Na szczaw chodziło się na łąki - taki dziki musiał być :-))
OdpowiedzUsuńWspaniałe wspomnienia :-)))
A zamiast kompotu z rabarbaru była zupa rabarbarowa.
Powiem Ci ze co roku RAZ w maju musi być w moim domu szczawiowa i rabarbarowa ... to jest dla mnie otwarcie lata :-)))
To z rabarbarowym pozdrowieniem i mizianki dla Buni :-)))))
U mnie to koszmary z dzieciństwa ;) a teraz wiosna się nie liczy bez tych rarytasów :)
UsuńZa mizianki serdecznie dziękujemy!
Szczawiowej nigdy nie jadłam, ale surowe liście szczawiu, takie prosto z łąki uwielbiałam. Kompot z rabarbaru lubiłam i lubię nadal. Rabarbar rósł zawsze pod płotem w ogrodzie. Z dzieciństwa pamiętam ogród w którym, kiedy byś nie poszła, zawsze można było coś zjeść. Czerwone i czarne porzeczki, agrest, maliny, truskawki, wiśnie i czereśnie, gruszki i jabłka, śliwki, pomidory, zielone ogórki, marchewka. Zawsze była też zielona sałata, koperek, pietruszka i seler. Grusze były dwie, ogromne, zasadzone jeszcze przez moich dziadków. Rosła też pigwa, o pięknych, żółtych, pachnących owocach. Orzech włoski- jest do dziś. Tylko on został z tego wszystkiego. Teraz w ogrodzie rosną różnej maści iglaki, jakieś inne, bliżej nie określone badyle i "skalniaki". I ogród już nie mój. Aleś mi zafundowała wspomnienia, Basiu. To ciekawe, że wielu rzeczy nie pamiętam, ale ogród mogłabym odtworzyć w najmniejszych szczegółach. To był ogród z tyłu domu, a z przodu, w mniejszym rosły konwalie, piwonie, lilie i astry, bratki i niezapominajki. Trochę szkoda, że to już tylko wspomnienia i to bardzo odległe. Oj, trochę się poryczałam.
OdpowiedzUsuńZa Bunię nieustająco trzymam kciuki.
Joanna
Mój ogród zarośnięty krzewami, drzewami owocowymi i innymi chaszczami mam nadal, zawsze mówię, że mam ogród w stylu angielskim ;) taki tajemniczy ogród. Nie mam już warzywek, ale jeszcze kilka lat temu wszystko było, bo uprawiał je mój Tato. Nie znoszę wystylizowanych trawniczków z iglaczkami bleeee...
UsuńWolę moje chwasty i chaszcze
Niezapominajki zaczynają powoli kwitnąć, specjalnie dla Ciebie je sfocę w pełnym rozkwicie i wkleję na blogu!
Pozdrawiam cieplutko!
Ps. takie wspomnienia to skarb najcenniejszy i nawet jeśli to już tylko wspomnienia, to przynajmniej jest co wspominać z łezką w oku.
Oj dawno nie jadłam, ale pamiętam mleko z kożuchem. Blech:)
OdpowiedzUsuńMleko z kożuchem też pamiętam, ale nie śni mi się po nocach ;)
Usuńprawie identycznie u mnie robi się szczawiową. Jedyna różnica, to taka, że przesmażam na maśle pokrojony już szczaw. Reszta tak samo :) I od kiedy sięgam pamięcią, to zawsze lubiłam szczawiową. Ba, była to zawsze moja ulubiona zupa :)Jedynie szpinak źle mi się kojarzył i też dziesiąt lat nie jadałam. Aż polubiłam wreszcie
OdpowiedzUsuńJakie to szczęście, ze gusty się zmieniają, świat byłby nudny a nasze życie niepełne gdyby tak było. Dziś za szczawiową i szpinak niemal dam się pokroić :)
Usuń